29 października 2014

Zmiany, zmiany, zmiany...

 Przepraszam was, ale to znowu nie kolejny rozdział ani nawet nic z nim związanego. Już od dłuższego czasu zastanawiałam się nad tym blogiem i doszłam do wniosku, że nie ma sensu ciągnąć obecnego opowiadania na siłę. Gdy zaczęłam, miałam masę pomysłów w głowie, które tylko czekały by znaleźć się na kartkach w Wordzie, lecz teraz po prostu jakby wyparowały. Nic mi się tu nie trzyma kupy, wszystko jest takie jakieś zagmatwane, nie wiem jak to pociągnąć dalej - można powiedzieć, że mam zastój z tą historią i to taki porządny. Chcąc nie chcąc, zdecydowałam się na skończenie tego opowiadania w tym miejscu. Nie potrafię już nic z nim zrobić, przepraszam.
 Odbiegając nieco...


 (Dziękujemy panu Lindzie <3 xD) W każdym razie, ad rem. Nie kończę przygody z tym blogiem ani klimatami kryminalistycznymi (Chryste, przecież pewne osoby powyrywałyby mi nogi z... xD) Chcę was poinformować, że zaczynam historię całkowicie od początku. Pozmienia się nieco, niektóre rzeczy pójdą w całkiem innym kierunku... ale nudy nie będzie, gwarantuję. :P Kiedy wprowadzę nowe opowiadanie? Sama nie wiem. Teraz mam po prostu taki zapierdziel, że aż szkoda gadać, ale postaram się w miarę możliwości jak najszybciej to zrobić. Tak więc trzymajcie się i nie bijcie ;c



14 sierpnia 2014

Nowość!

Dobra słońca i słoneczka!
Nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze zagląda na detektywów ale mam dla was małą niespodziankę.
A cóż to takiego?
Nowy blog!
Szczerze zachęcam do zajrzenia tam, bo dość długo się nad nim zastanawiałam a teraz idea zrodzona już dawno przerodziła się w rzeczywistość :D
No nic, serdecznie zapraszam ---> LINK

A rozdział na tego bloga mam już napisany w 85%, więc spodziewać się go możecie już niedługo ;)
Buziaczki ;*

23 maja 2014

IV. Zbrodnia i kara

12 lutego, godzina 10:23
 Zakład medycyny sądowej
 Młoda patomorfolog właśnie zakładała jasno-niebieski fartuch i żółte, gumowe rękawiczki. Przez niewielkie okno w pokoju dostrzegła czarny karawan, który przywiózł kolejne zwłoki przeznaczone do sekcji. Westchnęła. Niektórzy mogli by uznać, że była stuknięta, bo rozcinała tyle trupów ani razu się przy tym nie krzywiąc. Ale prawda była taka, że nie lubiła odoru rozkładających się ciał ani widoku ludzkich wnętrzności. Po prostu po czasie się do tego przyzwyczaiła. Taki zawód. A jeśli przez wykonywanie brudnej roboty może pomóc wymiarowi sprawiedliwości w ukaraniu winnych...
- Pani McGarden, przywieziono zwłoki tej kobiety, na temat której dostała pani dziś rano raport. Oznajmił dość wysoki młodzieniec o płomiennorudych włosach, również szykujący się do zabiegu. Jego praktyki w tym zakładzie trwały od pół roku a on nadal jakoś specjalnie nie zabłysnął przed swoją przełożoną... Poprawił tylko sznury fartucha i zaczął przygotowywać narzędzia potrzebne do autopsji. Po chwili ze swojego gabinetu wyszła niebieskowłosa kobieta, która z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się przywiezionym przed chwilą zwłokom.
- Przygotowałeś wszystko? Zapytała dźwięcznie, podciągając rękawy.
- Tak, jak zawsze.
- Nóż?
- Jest.
- Skalpel?
- Też.
- Młotek?
- Tak, jest. Odparł, znużony jej pytaniami.
- Piła? A...
- Wszystko jest gotowe! Warknął zirytowany, jednak widząc karcący wzrok przełożonej, aż przeszły go niemiłe ciarki. Sprawdzała go.
- Co my tu mamy... Mruknęła sama do siebie, wertując raport policyjny odnośnie denatki. - Kobieta, dwadzieścia dwa lata, urazy szyi i głowy, oprócz tego siniaki na nadgarstkach i w okolicy bioder...
 Szkoda dziewczyny, ładna była. Jęknął Jet, patrząc współczująco na martwe, nagie ciało blondynki. 
- Lecisz na trupie cycki? Zaśmiała się. - Zabieramy się do roboty. Mówiąc to, podeszła do zwłok i chwyciła do ręki czarny flamaster, którym zaczęła naznaczać przerywane linie. Miały za zadanie pokazywać obszar nacięć, jakie miała wykonać. Odgarnęła tłuste kosmyki włosów za jej ucho, po czym narysowała cienkie linie między małżowinami usznymi. 
- To pierwszy raz, kiedy pozwalam Ci zobaczyć jak wykonuję autopsję, nie? Spytała, odkładając mazak na metalowy stolik, po czym założyła na usta i nos białą maskę. - Jeśli zwymiotujesz, nie będę miała Ci tego za złe, to normalne. Ale to po sobie posprzątasz, żeby była jasność.
 Rudowłosy westchnął ciężko i oddalił się kawałek, by nie przeszkadzać nauczycielce.
- Słuchaj uważnie. Najpierw musimy określić, czy nie wystąpił zator powietrzny. Lekarka delikatnie otworzyła powieki martwej kobiety, po czym chwyciła między palce latarkę i zaczęła sprawdzać jej źrenice.
- Uczyłeś się o tym na studiach, mam rację? 
- Tak, mieliśmy to na zajęciach z anatomii patologicznej. Polega to na tym, że przez obecność pęcherzyków powietrza następuje zatrzymanie krążenia krwi. Gdy pęcherzyk powietrza wędruje wzdłuż tętnicy, porusza się za pomocą systemu z naczyń krwionośnych, które stopniowo stają się węższe. W pewnym momencie, zator blokuje niewielką tętnicę i odcina dopływ krwi do określonego obszaru ciała. Duży zator powietrzny w tętnicach mózgu powoduje natychmiastową utratę przytomności i często powoduje drgawki. W samym sercu, zator powietrzny w tętnicach wieńcowych może spowodować atak serca. Wyczytał wszystko z pamięci z dumą. Levy tylko pokręciła głową zdumiona.
- Pojętny z Ciebie uczeń ale samą teorią nic nie zdziałasz. Znasz objawy zatoru?
 Mężczyzna zamyślił się na chwilę.
- Rozszerzone źrenice i wysypka?
- Bingo. Niebieskowłosa uśmiechnęła się delikatnie, po czym chwyciła skalpel i tym samym postanowiła zacząć zabieg. - Jeśli nie ma zatoru, śmiało możemy zaczynać.
 Powoli lecz z precyzją chirurga zaczęła przecinać skórę zmarłej od wiru włosowego z tyłu głowy, po czym spokojnie nacięła linię prostą aż do małżowiny usznej. Gdy z rozciętej skóry od razu zaczęła lać się szkarłatna krew, chłopak dostał zawrotów głowy. Nie lubił takich widoków.
- Skoro udało nam się przeciąć powłoki miękkie... Odłożyła zakrwawione narzędzie i skinęła dłonią w stronę praktykanta, by podał jej piłę oscylacyjną. - ... Teraz musimy przepiłować sklepienie czaszki tak, by nie uszkodzić opony twardej.
Gdy Levy McGarden uruchomiła piłę, jego uszy zaatakował nieprzyjemny dźwięk ocierającego się o siebie metalu. Obserwował, jak powoli i dokładnie przykłada obracające się ostrze do czaszki i zaczyna przepiłowywać kość, nie wytrzymał i wybiegł do ubikacji zwymiotować całość swojego śniadania.
...
 Powoli dochodził do siebie. Klęczał nad sedesem i oddychał ciężko, a z jego ust ciurkiem napinały się nici śliny. Dobrze wiedział, na co się pisze, wybierając zawód na przyszłość. Tylko szkoda, że wcześniej nie poznał go od tej ''cięższej'' strony. W końcu wstał na równe nogi, przetarł wilgotne usta wierzchem dłoni i nacisnął spłuczkę od sedesu, spłukując resztki swojego śniadania. Ponownie założył na twarz białą maskę i ruszył wzdłuż kostnicy aż do samego końca sali, stojąc przed pomieszczeniem autopsji. Chwycił srebrną gałkę od drzwi i na moment się zawahał. Czy na pewno chce tam wracać? Może jednak powinien sobie odpuścić ten cały obrzydliwy teatrzyk i wybrać jakiś mniej obrzydliwy zawód? Nagle uderzył się w twarz za te myśli. Nie po to siedział tyle lat przy tych jebanych książkach by teraz się wycofać z powodu jakiś głupich flaków! Poza tym... chciał pokazać przełożonej, że nie jest słaby. Że da radę. I miał nadzieję, że tym sposobem jakoś zaskarbi sobie sympatię niebieskowłosej...
Gdy w końcu przekręcił gałkę i otworzył drzwi, zobaczył jak szefowa wyciąga z rozciętej czaszki zakrwawiony, mięsisty mózg ofiary i poczuł, że zakręciło mu się w głowie, jednak wszedł do środka i bacznie obserwował jej poczynania. Ostrożnie włożyła organ do pojemnika wypełnionego formaliną i szczelnie zamknęła. Chłopak pilnie przyglądał się, jak kobieta pobiera próbkę z płynów mózgowo-rdzeniowych, by następnie wysłać je do analizy. Po części był pod wrażeniem postawy i umiejętności przełożonej. By mieć na tyle odwagi i być tak odpornym na widok ludzkich wnętrzności, musiałby siedzieć w tym fachu przez całe lata. A ona taka młoda i już wyspecjalizowała się w tym zawodzie...
- Sarusuke. Zważ to. Mruknęła, podając mężczyźnie szklane naczynie.
- Jet! Jestem JET! Zirytował się, jednak po chwili niechętnie złapał słój i z obrzydzeniem położył jeszcze ciepły organ na stalowej wadze. Posłusznie zbadał jego wagę, po czym nabazgrał coś na białej kartce. Gdy ponownie włożył mózg do słoja i odwrócił się w stronę kobiety, oczy omal nie wyleciały mu z orbit. Jak gdyby nigdy nic badała wnętrze czaszki zmarłej, beztrosko kręcąc tyłkiem przy piosence Rick'a James'a ''Ghetto Life'' puszczaną w radiu. Nie mógł uwierzyć w to co widział...
- To ja może pójdę... gdzieś tam i... będę robił... coś tam... 
- Ale ominie Cię najlepsza część! Jęknęła niezadowolona, odwracając się w jego stronę z zakrwawionym skalpelem w dłoni. Na ten widok aż zaśmiał się nerwowo.
- Mogę wiedzieć jaka? Aż bał się zapytać.
- Rozcinanie jamy brzusznej.
- To ja idę.




Kilka godzin później
 Niebo powoli przybierało rdzawego koloru, osłaniając się gromadą postrzępionych, białych chmur. Szkarłatnowłosa kobieta szła kamienną uliczką ubrana w białą koszulę oraz nałożoną na to czarną, rozpięta kamizelką oraz w czarną spódniczkę. Co chwila poprawiała spadające jej z nosa okulary a stukot jej obcasów roznosił się po całej okolicy. Gorączkowo ściskała uchwyt czarnej, skórzanej teczki w prawej dłoni, jakby bała się, że ktoś zaraz będzie miał ją jej ukraść. Oddychała ciężko a z jej czoła skapywały przezroczyste krople potu, które kończyły swą wędrówkę rozpryskując się o chodnik lub wsiąkając w materiał jej kamizelki. Przepychała się przez tłum ludzi, którzy najwyraźniej nie byli z tego powodu specjalnie zadowoleni. Westchnęła. Już i tak jest spóźniona a jeśli Levy już skończyła swoją robotę...? Gdy ujrzała przed sobą budynek z ciemnej cegły, którego drzwi wykonane były z najlepszej jakości stali, odetchnęła z ulgą. Stanęła przez frontowym wejściem i zadzwoniła na dzwonek.
- Kto tam? Zza drzwi wyłonił się ogromny goryl w garniturze, mierząc spojrzeniem nowo przybyłą od stóp do głów.
- Erza Scarlet, prokurator sądowy. Odparła niedbale, olewając resztę pytań ochroniarza, po czym szybko go obezwładniła i wbiegła do środka, zapominając o nieprzytomnym mężczyźnie. Nagle zwolniła i poczuła przeraźliwe zimno. Kostnica... Rozejrzała się. Dziesiątki metalicznych szuflad na ścianie, w których spoczywały zwłoki martwych ludzi. Zakurzona i lepiąca się podłoga, która od dawna nie witała się z mopem. A do tego ten ogłupiający, biały kolor ścian. Martwa atmosfera tego pomieszczenia aż uderzała w nią w całą swoją siłą... Lecz kobieta szła prosto przed siebie, wprost do sali autopsji. Doskonale znała to miejsce, była tu nie raz i nie raz też była obecna przy rozcinaniu zwłok. Że też dzisiaj musiała się spóźnić! Cholerna taksówka, akurat gdy wjechali na jakieś zadupie nagle silnik się wyłączył i nie chciał odpalić. A kierowca kazał jeszcze sobie za wszystko zapłacić... Wściekła weszła do sali, jednak zdziwiła się, widząc w niej jedynie zamiatającego podłogę Jet'a, który mamrocząc coś pod nosem, narzekał na swoją robotę.
- Gdzie jest doktor McGarden? Zapytała, poprawiając okulary na nosie.
- Na zapleczu. Odmruknął coś i szmatą do podłogi zaczął wycierać zakrzepniętą krew z jasnej posadzki.
 Szkarłatnowłosa bez słowa udała się we wskazane miejsce a gdy tylko odsłoniła zasłonę oddzielającą korytarzyk od magazynu, zakrztusiła się dymem nikotynowym.
- Ile razy Ci mówiłam, żebyś nie jarała w prosektorium?!
- O Erza, spóźniłaś się. Zmieniła temat. - Nie bój boja, nie stałam z robotą, dokonałam sekcji bez Ciebie.
- Levy... Ton kobiety ze spokojnego i delikatnego, nagle stał się aż nazbyt poważny. - Któregoś dnia podkabluję Cię za dokonywanie autopsji bez nadzoru prokuratora. To już nie pierwszy raz!
- A który to już raz spóźniłaś się o kilka godzin? Docięła koleżance, po czym zaciągnęła się szarawym dymem. - Nie ważne, w każdym razie mam dla Ciebie coś interesującego. 
Niebieskowłosa podała Scarlet zapiski z sekcji i dogasiła papierosa w szklanej popielniczce. Gdy prokurator zaczęła wertować notatnik, natrafiła na bardzo interesujący szczegół.
- ,,Prawdopodobnie ofiara została podtruta kompotem''... Co to za brednie?!
Levy zaśmiała się pod nosem, zakładając noga na nogę. Erza nie rozumiała, co w tym zabawnego.
- ,,Kompot'' to potoczna nazwa polskiej heroiny, to substancja odurzająca i silnie trująca, pochodząca z Polski. Słyszałam o tym od jednego kolegi po fachu. Został wynaleziony niedawno, przez polskich studentów z Gdańska. Otrzymuje się go poprzez chemiczną obróbkę słomy makowej. To gówno ma w sobie tyle substancji trujących, że aż dziw bierze, że jacyś idioci są w stanie to brać. 
- To znaczy? Szkarłatnowłosa uniosła jedną brew w górę.
- Oprócz heroiny, zanieczyszczenia pochodzące ze środków chemicznych użytych do produkcji: amoniak, aceton lub inne rozpuszczalniki, ocet, zanieczyszczenia żywicami syntetycznymi... Wymieniała dalej. - Ale pewność co do moich przypuszczeń będę miała dopiero po wynikach z analizy krwi. 
 Levy rozpuściła swoje niebieskie loczki, które wolno opadły na jej drobne ramiona i westchnęła cicho.
- Ale nie to jest najgorsze. Szkoda mi tej dziewczyny. 
 Erza uważnie zagłębiała się w treść przedstawionych jej wyników. Po chwili opadła ciężko na krzesło obok i zdjęła swoje okulary, które położyła na stoliku. Dopuścić się takiego bestialstwa...
- Miała siniaki na nadgarstkach, biodrach i udach oraz zadrapania na twarzy. Wskazuje to na to, że walczyła ze sprawcą, jednak i tak doszło do aktu gwałtu. Myślałam, że w jej pochwie znajdę resztki nasienia naszego zwyrodnialca, jednak odstęp czasu od gwałtu do momentu znalezienia ciała był widocznie zbyt duży. Jednak zdołałam zdjąć spod paznokci ofiary naskórek, który być może pomoże znaleźć sprawcę. Ale jedno mnie zastanawia. Przyczyną śmierci wcale nie było zadzierzgnięcie. 
- Co masz na myśli?
- Ofiara nie zginęła od uduszenia. McGarden wstała i schowała dłonie do kieszenie fartucha lekarskiego, po czym wlepiła wzrok w obszar za oknem. - Dobrze wiesz, że postrzały różnicuje się pomiędzy samobójstwem, zabójstwem i wypadkiem. Podczas oględzin w jej karku znalazłam dziurę wylotową wielkości 11 milimetrów. Strzał z bliska poprzez usta jest szczególną cechą postrzału samobójczego. Wtedy tor lotu pocisku skierowany jest ku górze i uszkodzeniu ulega podniebienie miękkie, a na jego powierzchni widoczne jest osmalenie. Jednak gdy tor lotu kuli jest poziomy, dochodzi do uszkodzenia grzbietowej powierzchni języka. W tym przypadku, kanał postrzałowy ma przebieg pozaczaszkowy. Co więcej, na lewej ręce znalazłam ślady osmalenia i rozprysków krwi. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć?
- Ofiara popełniła samobójstwo?
- W rzeczy samej, przynajmniej tak mi się zdaje. 
- Więc przyczyną śmierci było wykrwawienie.
- Nie całkiem. Sprostowała kobieta. - Wprowadzenie lufy broni do ust a następnie ich zamknięcie, skutkuje wytworzeniem się w jamie ustnej wysokiego ciśnienia gazów. Powoduje to rozległe rozdarcia błony śluzowej jamy ustnej oraz czerwieni wargowych. Przyczyną zgonu było uszkodzenie rdzenia kręgowego w górnym odcinku szyjnym oraz języka i tkanek jamy ustnej, po czym nastąpiło natychmiastowe zachłyśnięcie krwią. 
 Kątem oka zauważyła zdziwioną minę Scarlet. Westchnęła ciężko. W jakim ona społeczeństwie żyje...
- Innymi słowy, wsadziła sobie lufę do gęby i się zastrzeliła. Przekręciła oczami.
- Czyli mamy do czynienia z samobójstwem... Jednak nie gra mi tu coś. Mówiłaś, że została zgwałcona, tak? Może nie potrafiła znieść poczucia winy i zakończyła swoje życie w taki sposób...
- Jest jeszcze coś. Przerwała jej wywody i wyciągnęła z paczuszki papierosa, po czym nacisnęła zapalniczkę i odpaliła go od jej ognia. - Gdy człowiek umiera, rozluźniają się mięśnie gładkie a przy tym zwieracze, pozwalające utrzymać mocz. Pies pogrzebany jest w tym, że badając pęcherz i nerki ofiary, nie stwierdziłam obecności moczu. Ale to nie przez jego popuszczenie w chwili śmierci, tylko w wyniku odwodnienia. 
- Czyli, że przez dłuższy czas była przetrzymywana wbrew woli, odwodniła się, następnie została zgwałcona a nie mogąc tego wytrzymać, jakimś sposobem zdobyła broń i się zastrzeliła?
- Nie ja tu jestem detektywem. Mruknęła pod nosem i wypuściła z ust szarawy dymek.
- To wszystko nie trzyma się kupy.
- Że w sensie? Teraz to McGarden spojrzała na przyjaciółkę z ciekawością wymalowaną na twarzy.
- Skoro miała broń... dlaczego nie zastrzeliła oprawcy i nie uciekła? Dlaczego postanowiła sama odebrać sobie życie? I skoro przyczyną śmierci nie było zadzierzgnięcie, to skąd te ślady na szyi? I skąd w Fiore taki świeży ''wynalazek'' z Polski? Zbyt dużo pytań, za mało odpowiedzi. Chyba będę musiała skontaktować się z Makarovem...
 Levy poklepała jedynie zmartwioną przyjaciółkę po ramieniu i zdjęła z siebie zakrwawiony fartuch. Niedbale złożyła go na pół i skierowała się w stronę wyjścia, by zanieść go do pralni.
- Jutro rano dostarczę raport z autopsji do twojego gabinetu.
 Gdy młoda patomorfolog wyszła, Scarlet została zupełnie sama a jej jedynym towarzyszem była wokół panująca cisza. Przez dobrą chwilę siedziała na zapleczu w samotności, z tysiącem niepoukładanych myśli w głowie.


Godzina 18.26
Wschodnia dzielnica Magnolii
 Pierwsze burzowe chmury zebrały się nad miastem, tworząc ciemną kopułę zasłaniającą gwiazdy. Już było zimno, a miało jeszcze bardziej się ochłodzić. Lisanna potarła o siebie zziębnięte dłonie i zaczęła na nie chuchać, przez co z jej ust wydobywała się biała mgiełka powietrza. Mróz nieprzyjemnie szczypał czerwone policzki. Z lekkim podenerwowaniem rozglądała się po bokach, jakby bała się, że zaraz ktoś wyskoczy do niej z nożem. Jednak miała ku temu powody. Każdy wiedział, że Wschodnia Dzielnica jest prawdziwym uosobieniem nędzy i biedy. Prawie na każdym kroku spotykała kogoś z poobijaną i zakrwawioną twarzą, wszędzie walały się śmieci i niedopałki papierosów a zniszczone budynki i slumsy tylko piętnowały rosnące w niej uczucie niepokoju. Zasłaniając twarz ciemnym szalikiem, stanęła przed drzwiami baru ''Wild animal'' i tępo wpatrywała się w kolorowy neon z nazwą lokalu, którego litery ''d'' i ''a'' co chwila gasły i się zapalały, wypuszczając przy tym nieco iskier. Potrząsnęła kilka razy głową na opamiętanie i pchnęła drzwi okolicznego przybytku rozpusty. W oczy od razu rzucił jej się stary stół bilardowy, przy którym stali mężczyźni z kolorowymi, postawionymi na żelu włosami i w czarnych, skórzanych kurtkach nabitymi ćwiekami. Obok nich pałętały się krótko ścięte kobiety, z licznym piercingiem na twarzach, w samych biustonoszach i spodenkach udekorowanymi złotymi ćwiekami. Po drugiej stronie pomieszczenia siedzieli nieco otyli panowie w różnobarwnych szalikach, którzy oglądali mecz na niewielkim telewizorze powieszonym na ścianie. Zaś naprzeciw niej dojrzała kilka prawie nagich kobiet, kokieteryjnie wijących się wokół metalowych rur. Rockowa piosenka lecąca w tle zagłuszana była przez odgłosy obijającego się o siebie szkła i głośnych rozmów klientów baru. A nad wszystkimi wolno kręcił się stary wiatrak... Gdy przekroczyła próg lokalu, na raz jakby każdy oderwał się od swoich poprzednich czynności i wlepiał w nią wrogie spojrzenie. Niemal czuła jak wszyscy pożerają ją wzrokiem. Nieco speszona lecz zdeterminowana podeszła do baru i usiadła na wysokim krześle, czekając aż barman zaszczyci ją swoją uwagą. Znudzona czekaniem, odchrząknęła kilka razy, lecz zauważyła, że nie przynosiło to większych rezultatów.
- Przepraszam! Nieco podniosła głos i spojrzała na podrywającego młode nastolatki mężczyznę, który z niechęcią oderwał się od flirtowania, po czym podszedł do białowłosej z wyrzutem w oczach.
- Czego. Warknął tak nieprzyjaźnie, że kobietę aż przeszły ciarki po plecach.
- Szukam informacji. 
- To tu ich nie znajdziesz. Po chwili zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów i za pewne odszedłby, gdyby Strauss nie zdjęła z siebie kurtki i nie ukazała mu swojego lekko opalonego dekoltu.
- Słucham, cukiereczku. Kiedy usłyszała jego zalotny ton, o mało co nie zwymiotowała na lepiący się od piwa blat.
- Interesuje mnie pewna osoba. A ty za pewne możesz mi pomóc.
- No więc, słucham, kogo szukasz? Zaczął wycierać mokry kufel po piwie, z zainteresowaniem przyglądając się krągłym atutom białowłosej.
- Yuka Suzuki. Mówi Ci to coś? Ledwo wypowiedziała nazwisko denata a barman położył naczynie pod blatem i kładąc ścierkę na ramieniu, odszedł bez słowa.
- Ej, czekaj no! Co się stało?
Po chwili mężczyzna wrócił się i położył dłonie na blacie, przysuwając się do kobiety.
- Słuchaj, mała. Lepiej stąd spadaj, jeśli nie szukasz kłopotów.
- Nie rozumiesz. Pokręciła głową rozbawiona. - Szukam go, bo chcę kupić to i owo.
 Barman zamyślił się.
- Zaczekaj tu. 
 Blondyn wyszedł zza lady i wyszedł z sali bocznymi drzwiami. Lisanna korzystając z okazji zakradła się tuż obok nich. Upewniając się, że w pobliżu nikogo nie ma, weszła niepewnie do środka i szła przed siebie korytarzem. Gdy usłyszała trzask zamka drzwi, schowała się za pobliską szafą i nasłuchiwała. Dostrzegając barmana wychodzącego z drugiego pomieszczenia, wychyliła się nieco a kiedy wszedł do baru, już pewniej opuściła swoją kryjówkę i cicho nacisnęła klamkę drzwi.
- Ciekawe ile ta ćpunka weźmie płytek... Mruknął pod nosem niebieskowłosy, ważąc na przenośnej wadze biały proszek położony na sreberku.
- Weźmie ile trzeba, jeśli zaczniesz gadać.
 Suzuki słysząc kobiecy głos aż wzdrygnął się przestraszony, po czym odwrócił w stronę Strauss a gały omal nie wyleciały mu z orbit.
- L-Lisanna...? Zszokował się. - Co ty tu robisz?
- A nic, chciałam Cię odwiedzić. Uśmiechnęła się. - I mam interes.
 Yuka popatrzył na nią przez chwilę z nietęgą miną, jednak po chwili potrząsnął głową i zmierzył gościa spojrzeniem z góry na dół. Kto by pomyślał, że kiedyś ta niska, drobna dziewczyna stanie się taką zmysłową kobietą. Nawet po tylu latach, kiedy to Strauss była jego szkolną miłością, nie przestała go pociągać.
- Jesteś oczami i uszami całego miasta. Pewnie słyszałeś o strzelaninie w ''Paradise''. 
- No może i słyszałem ale co z tego? 
- No właśnie o to mi chodzi. Potrzebuję informacji. 
 Mógłby jej powiedzieć wszystko co wiedział, przecież była jego przyjaciółką z dawnych lat. Jednak z drugiej strony wpadł na tak szatański pomysł, że aż zadziwił samego siebie. W końcu musiał się jakoś ''odwdzięczyć'' za zawód jaki doznał z jej strony w czasach szkolnych. Uśmiechnął się wrednie.
- To będzie kosztować. 
- Naturalnie. Znam Cię nie od dziś. Mruknęła. - Ile chcesz?
 Suzuki powoli wstał i podszedł do dziewczyny, ujmując jej policzek w swoją ciepłą dłoń. Gdy poczuł jak białowłosa delikatnie zadrżała pod wpływem jego dotyku, uśmiechnął się zadziornie i oblizał lubieżnie górną wargę ust. Palcami powoli przesunął do jej karku i delikatnie zaczął wsuwać koniuszki palców pod koszulę kobiety.
- Kochana, nie liczy się ''ile chcę'' a ''czego chcę''. Szepnął jej do ucha.
 Lisanna głośno przełknęła ślinę w gardle. Doskonale wiedziała, na czym mu zależało. Chwilę się wahała ale jeśli miało by to pomóc w znalezieniu Natsu...
- Dobrze. Zgadzam się. Ale nie tutaj.
 Yuka uśmiechnął się sam do siebie.
- Jak sobie życzysz...
...
 Po kilkunastu minutach znaleźli się w recepcji taniego, podrzędnego motelu. Kremowe ściany w kolorze ecru w miarę dobrze komponowały się z podłogą, wyłożoną ciemnymi deskami. Kryształowy żyrandol choć słabo oświetlał pomieszczenie, to dzięki niemu dobrze mogła dostrzec podstarzałą, otyłą recepcjonistkę, której imię zdołała wyczytać ze srebrnej plakietki na piersi - Hilda. Gdy podeszli do lady, kobieta nie odrywając wzroku od czytanej gazety, podała im klucze do jednoosobowego pokoju, o numerze 17.
- Dziewięćdziesiąt klejnotów. Powiedziała niskim barytonem, co było nienaturalne wręcz dla kobiety.
- Zdzierstwo... Mruknął Suzuki, jednak zapłacił żądaną kwotę i zadowolony trzymając przyjaciółkę za ramię, wszedł na schody, nie mogąc doczekać się upojnego wieczoru spędzonego u boku młodej Strauss. Natomiast Lisannie wcale nie było tak wesoło jak mężczyźnie. Sama nie wierzyła w to, że zgodziła się tak poniżyć, jednak przypominając sobie w myślach obraz osoby dla której to robi, dodawało jej to otuchy. Natsu. Jej światełko w tunelu. Promyk nadziei na lepszy dzień. Ktoś, przy komu jej serce biło na nowo...
- Gotowa? Zapytał dźwięcznie podekscytowany niebieskowłosy. Gdy kiwnęła głową, Yuka otworzył drzwi apartamentu na całą szerokość i z impetem wbił się do środka. Nim dziewczyna zdążyła zdjąć buty, mężczyzna już siedział na łóżku w samych bokserkach, zachęcając kobietę dłonią. Zmierzyła go spojrzeniem i uniosła jedną brew górę, widząc jego blady, trochę obwisły przez warstwę tłuszczu tors. Chciała ryknąć śmiechem, lecz musiała się hamować, bynajmniej dopóki nie zdobędzie tego, po co tu przyszła.
- Czy mógłbyś... się odwrócić? Trochę się wstydzę... Jęknęła białowłosa, a jej policzki przyozdobiły dwa dorodne rumieńce.
- Przecież nie masz czego. Sprostował, jednak widząc jej błagalny wzrok, odpuścił i wykonał prośbę. - Wstydliwa jesteś, co? Ale to tylko dodaje Ci uroku...
 Korzystając z okazji, Strauss chwyciła mężczyznę za długi warkocz i siłą zepchnęła go z łóżka. Nawet nie zdążył zapytać co się dzieje, gdyż dziewczyna otworzyła okno na oścież i omal go przez nie nie wypchnęła
- Co ty kurwa odpierdalasz?! Ryknął mężczyzna, przerażony widokiem mokrego, dziurawego asfaltu i przejeżdżającym po nim samochodów.
- Gadaj co wiesz na temat zniknięcia Natsu! 
- A pierdol się! Nic Ci nie powiem!
 Gdy białowłosa złapała go za głowę i przechyliła jeszcze bardziej w stronę ulicy, zrozumiał, że jest całkowicie poważna.
- Zastanów się i odpowiedz raz jeszcze.
 Kiedy mężczyzna nie spełnił jej żądań, chwyciła go w kolanie, wypychając resztę ciała przez okno.
- Kurwa! Puść mnie, błagam! Wszystko powiem ale wciągnij mnie do środka, kurwa mać!!!
- Tak lepiej. Mruknęła zadowolona, po czym wciągnęła Yukę z powrotem do środka, rzucając nim o łóżko. Przysunęła stojące nieopodal krzesło bliżej niego i założyła noga nogę, oczekując obiecanych przez Suzukę informacji.
- Z góry Ci zaznaczam, że nie wiem za dużo. Warknął pod nosem od niechcenia. Spojrzał na Strauss i o mały włos nie spadłby z posłania. Gdyby wzrok mógłby zabijać, już dawno leżałby tam martwy.
- Gadaj co wiesz. Jeśli uznam, że kłamiesz albo nie mówisz wszystkiego, przywitasz się z chodnikiem.
- Wiem tyle, że wtedy w ''Paradise'', Dragneel wplątał się w strzelaninę z mafią Szablozębnych. Potem miał pożar na chacie i ostatni raz widziano go z taką blondyneczką z dużymi cyckami. Nie znam jej, ale widać było, że jest nie tutejsza. Pochodzi chyba z Europy. Tyle. Zadowolona? 
Lisanna przyglądała mu się przez chwilę, lecz zaraz westchnęła i odgarnęła kosmyk swoich włosów za ucho.
- Powiedzmy. Dzięki. Mruknęła i wstała z zamiarem wyjścia, lecz widząc, jak Suzuki sięga po swoje jeansy, podbiegła jeszcze do niego i zgarnęła jego ubrania, po czym wyrzuciła je przez okno na ulicę.
- A to kara za zaciągnięcie mnie tutaj, cwaniaczku. 
 I wyszła z pokoju motelowego zadowolona sama z siebie, zostawiając wyglądającego za swoimi rzeczami mężczyznę. Yuka jęczał żałośnie, widząc jak samochody przejeżdżają po jego ulubionej koszuli.


 Natsu ocknął się z krzykiem. Rozejrzał się - ciasna komórka, wyposażona jedynie w niewielkie okienko pod samym sufitem, solidne stalowe drzwi. Suchy bochenek chleba i miska z wodą...
 Poruszył się nieco i poczuł rwanie w okolicach nadgarstka. No tak, przecież przywiązali go do ściany grubym sznurem. Przypomniał sobie ostatnią noc. Paznokcie miał połamane od drapania w ścianę, pod kolanami piekły go otarcia powstałe od szerokich pasów, którymi go skrępowano. Plecy wysmagane skórzanymi pasami krwawiły i paliły, gdy się ruszał, sińce na rękach i nogach nieznośnie pulsowały. Po omacku szukał śladów złamań. Nos, dwa żebra, żuchwa... I tak miał szczęście. Mogło być o wiele gorzej, przecież znał ich metody nauczania zdrajców... 
- Natsu... Mruknął Dobengal, siedzący pod ścianą naprzeciw. Wiedząc, w jakim jest stanie, nawet na niego nie spojrzał. - Dlaczego nie pójdziesz na ugodę? Być może nie będą się nad tobą aż tak znęcać a i może skończyć się tylko na Tobie.
 Dragneel prychnął pod nosem.
- W zamian mam wyśpiewać wam miejsce pobytu i dokładny opis ochrony Stinga? Zapomnij. Wsadźcie sobie tą waszą litość w dupę. 
 Szatyn westchnął jedynie w odpowiedzi i wbił wzrok w sufit. Dlaczego ten debil był taki uparty? Nie dostrzegał, że starał się mu pomóc? Osobiście nie żywił do niego urazy. Zrobił, co uważał za słuszne. Nie obwiniał go za to. Ale nie wszyscy byli tak wyrozumiali. Dopuścił się zdrady. Siedział w gównie po uszy. Nie mieli miejsca na skrupuły.
 Po chwili niezręczną ciszę przerwał odgłos ciężkich kropel deszczu rozpryskujących się na wilgotnej już ziemi.
- O czym w życiu trzeba pamiętać? Spytał Dobengal, wyciągając z kieszeni paczkę czerwonych Marlboro. Otworzył pudełko i wyjął z niego papierosa, którego odpalił od rozjaśniającego pomieszczenie ognia ozdabianej zapalniczki. Natsu zacisnął zęby, czując dym nikotynowy, którego tak w tamtej chwili pragnął. Jednak zdziwiło go pytanie mafiozy. Zastanowił się chwilę i przymknął powieki.
- O przyjaźni. O rodzicach. Wierze. Szacunku. O marzeniach. O tych, których nie ma już z nami. Celach i priorytetach. Walce po kres. Otworzył oczy. - Dlaczego pytasz?
 Brązowowłosy zaciągnął się szarawym dymem z nikłym uśmieszkiem.
- Bo mało kto pamięta o podstawowych zasadach, a pamięć to rzecz święta. Nasz świat stale pędzi do przodu a ludzie tracą rozum. Pamiętaj, Natsu. Nawet najsilniejszy czasem musi klęknąć. Ty klęczysz wewnątrz. Pamiętaj, nie ważne jak upadasz, ważne jak wstajesz. Zresztą, wybór należy do Ciebie. Co z tym zrobisz, sam wiesz najlepiej. 
 Źrenice Dragneel'a rozszerzyły się nienaturalnie. Jego ciało w jednej chwili zdrętwiało. Nie spodziewał się usłyszeć od niego takich słów. Po chwili zauważył go nad sobą. Przymrużył powieki, przygotowując się na przyjęcie ciosu. Lecz ku jego zdziwieniu, mężczyzna uklęknął obok niego i wepchnął mu papierosa do ust.
- Co ty...?!
- Zamknij się. Od kilku dni chciało Ci się zajarać, nie? Zapalił koniec fajki więźnia i wstał na równe nogi. Schował pozłacane zippo do kieszeni jeans'ów i rzucając peta na podłogę, dogasił go butem. Odwrócił się do Natsu plecami i ruszył w kierunku stalowych drzwi.
- Dobengal. Mruknął jeszcze Natsu z fajką w ustach. - Dzięki.
 Wyszedł, zostawiając różowowłosego samemu sobie. Gdy zamknął za sobą ciężkie drzwi, kąciki jego ust lekko drgnęły. Pamięć to rzecz święta... Przeszło mu przez myśl, kiedy poprawiał pustą kaburę przypiętą do paska spodni.



13 lutego, godzina 12:56
  miasto Oshibana
 Przeraźliwe zimno, które dawało się wszystkim we znaki, powoli zaczynało ustępować. Słońce powoli zaczęło zbliżać się do widniejących na horyzoncie gór. Czarna limuzyna podjechała do bramy wielkiej posiadłości, na której mieściła się piękna i olbrzymia jak na tamtejsze standardy willa. Jeden z dwóch stojących przy bramie ochroniarzy podszedł do samochodu, a siedzący wygodnie na tylnym siedzeniu, podstarzały mężczyzna z poważną miną podał mu jakiś papier. Ochroniarz skinął lekko głową, po czym otworzył bramę a samochód wjechał na teren posiadłości, po czym osiłek ponownie ją zamknął. Limuzyna zaparkowała na specjalnie wyznaczonym dla niej miejscu na parkingu. Kierowca pospiesznie wysiadł i otworzył tylne drzwiczki, by siwy lecz dobrze zbudowany człowiek o nazwisku Jiemma, mógł spokojnie wysiąść z auta. Skinął ręką na dwóch goryli stojących obok, po czym pewnym krokiem ruszył w stronę willi, a jego obstawa bacznie obserwowała otoczenie.
 W środku unosił się lekko drażniący zapach dobrych cygar i domowej roboty wina. Wszyscy zebrani, ubrani byli w wytworne eleganckie garnitury, na pierwszy rzut oka widać było, że to zamożni ludzie. Pili szkarłatne wino z pięknych, kryształowych kieliszków a wokół czas umilała klasyczna muzyka, która najwyraźniej przypadła do gustu gościom. Do Jiemmy podszedł chuderlawy lokaj, który witając go lekkim ukłonem, zaczął prowadzić nowo przybyłego przez szerokie korytarze. Gdy się zatrzymał, wskazał na ogromne, dębowe drzwi i zwrócił się do mężczyzny.
Wszyscy już na pana czekają. Oznajmił uprzejmym tonem, po czym skierował wzrok na dwójkę ochroniarzy. - Panowie, z całym szacunkiem, ale nie ma potrzeby byście towarzyszyli panu Jiemmie przez cały czas. W tym miejscu nic mu nie grozi, zapewniam was. Dla umilenia czasu, proponuję panom barek po drugiej stronie, jest cały do waszej dyspozycji. 
 Goryle popatrzyli pytająco na swojego szefa. 
Róbcie co mówi. Rozkazał im, po czym skinął ręką, by odeszli.
 Zaraz po tym, drzwi otworzyły się a mężczyzna prowadzony przez lokaja, wszedł do środka, gdzie ujrzał równie elegancko ubranych sześciu ludzi, którzy siedzieli wygodnie przy wielkim stole. W tych czasach, wiadome było, że tacy ludzie to tak zwani ''ludzie honoru''. Nikt nie odważył się nawet oskarżać ich o jakiekolwiek nielegalne rzeczy, chociaż każdy wiedział, że to właśnie one były źródłem ich dochodu. Gdy tylko podszedł do stołu, od razu przywitał go dość wysoki, nie najgorzej zbudowany mężczyzna o ciemnej karnacji w białym garniturze. 
Jiemma, ty stary byku, witaj, ile to już lat? Zapytał przyjaznym tonem, po czym zaraz klepnął go po ramieniu.
Witaj, don Brain. Co jest powodem, że zwołał pan tak nagle to spotkanie?
- Chciałem spotkać się ze starymi przyjaciółmi. Zaśmiał się, lecz po chwili dodał nieco poważniej. - Jest też pewna poważna sprawa, o której chciałem porozmawiać, ale to później. Rozgość się.
 Szef Szablozębnych podszedł do swojego wyznaczonego miejsca przy stole, po czym przywitał się z obecnymi i rozsiadł się wygodnie. Wyjął z pozłacanego pudełka długie, pachnące cygaro. Nacisnął zapalniczkę i wypuścił z ust szarawy dym. Rozejrzał się. Nic dziwnego, że każdy miał tutaj przypisane miejsca. Spotkania donów różnych mafii odbywały się tutaj regularnie, więc każdy znał całą posiadłość na wylot. Po chwili do jasnowłosego podszedł lokaj, który kładąc sobie butelkę na ramieniu, nalał gościowi półwytrawnego wina do szklanki. Obszedł wszystkie siedzące przy stole osobistości, częstując ich winem i cygarami, po czym wyszedł. Nikt poza wielką siódemką, nie mógł przebywać w sali podczas obrad, które właśnie się zaczęły. A ową siódemkę tworzyli potężni szefowie największych rodzin mafijnych, działających w Fiore. To od nich zależało życie wielu obywateli państwa, mieli władzę, wpływy i pieniądze. Jako pierwszy wstał i przemówił Don Brain, czyli szef wszystkich szefów.
Panowie, jak już zapewne wszyscy zdążyliście zauważyć, nie ma dziś między nami naszego przyjaciela, pana Alejandro Porli. Ogromnie jest mi przykro z tego powodu, lecz został on brutalnie zamordowany z rozkazu rodziny Eisenwald. Oczywiście, Erigorowi nie ujdzie to płazem, ale vendettą zajmę się później wraz z obecnym dziś... Wskazał mężczyznę z bordowymi włosami, właśnie palącego leniwie długie cygaro. - Donem Jose Porlą. W związku ze śmiercią brata, pan Porle chciałby przejąć bar ''Love & Lucky'', znajdujący się w mieście Acalypha. 
 Jiemma zmarszczył nieco czoło i upił łyka szkarłatnego trunku ze szklanki. ''Love & Lucky'' było pod jego kontrolą. W jednej chwili zorientował się do czego zmierza ta konwersacja. Nie odda terenu. Nie chodziło już o same zyski, lecz o honor, który by stracił, oddając mu JEGO bar. 
- Nie ma takiej możliwości. Miałem umowę z Alejandro, czyż nie, Donie Brain?
- Panie Jiemma. Powiedział błagalnie Jose. - Zapłacę ile trzeba, pieniądze nie grają roli. Chodzi mi tylko o samą nieruchomość, to rodzinna pamiątka, mam do niej duży sentyment.
- Nie. Uciął szef Szablozębnych. - Teren należy do mnie i tak zostanie. 
- Ależ Jiemma... Zaczął przyjaznym tonem Porle. - Co Ci zależy na tak mało wartościowym terenie? Przecież nie przynosi on dużych zysków a dla mnie ma duże znaczenie ze względu na mojego świętej pamięci brata.
 Białowłosy uderzył pięścią w stół. Z mimiki jego twarzy, można było wyczytać, że rozzłościły go słowa Porli. Po pierwsze, jakiś byle wypierdek, który wskoczył do Cosa Nostry na miejsce brata nie będzie do niego mówił po imieniu. Po drugie, nie odda swoich terenów, co już raz zaznaczył, a jego decyzje są nie do podważenia. Po trzecie, nienawidził jak ktoś patrzył na niego z wyższością, jak ten chłystek w tamtym momencie.
- Posłuchaj mnie, bo nie będę się powtarzał. NIE, znaczy NIE. I nawet nie ma mowy o zmianie zdania. Koniec tematu.
 Tym razem to don Porla się wściekł. Oparł się dłońmi o stół, pochylił się w stronę Jiemmy i warknął:
- To ty mnie posłuchaj, stary pierdzielu. Chcę te tereny i będę je miał. Bar od zawsze należał do mojej rodziny i dalej tak będzie. Czy Ci się to podoba czy nie!
Brain patrzył na to trochę z rozbawieniem a trochę ze strachem. Z jednej strony ich zachowanie było nieco dziecinne ale jeżeli któreś z nich powie o dwa słowa za dużo, wiedział czym to zaowocuje. Westchnął cicho i wstał spokojnie z miejsca.
- Panowie, po co te kłótnie, rozwiążcie tę sprawę sam na sam, bez niepotrzebnej złości.
Jak się jednak okazało, rywale skupieni byli wyłącznie na sobie.
- Zamknij mordę, sukinsynu, i siadaj! Wysyczał groźnie szef Szablozębnych do przeciwnika.
...
 Tymczasem ochroniarze dona Jiemmy stali przy barku i częstowali się najznakomitszymi trunkami, jaki serwował rewir Oracionu. Wzajemnie komentowali smak i wytrawność napojów, lekko zaczerwieni już od sporej dawki alkoholu. Kiedy usłyszeli podniesiony krzyk ich szefa, oboje zerwali się i w jednej chwili pobiegli do sali obrad. Przepychając się ze strażnikami pilnującymi wejścia, udało im się otworzyć drzwi z hukiem i wedrzeć do środka.
- Szefie, co się dzieje?! Ryknęli na raz. Wtem zobaczyli wściekłego jak nigdy Jiemmę, mierzącego groźnym spojrzeniem dona obcej im mafii. Mężczyźni omal nie wskoczyli sobie do gardeł, więc goryle Szablozębnych już chcieli zainterweniować, kiedy zatrzymał ich ostry krzyk nikogo innego jak samego białowłosego.
- WYJŚĆ STĄD NATYCHMIAST! 
 Aż spięli się, słysząc rozgniewany ton bossa. Natychmiast wykonali rozkaz i wyszli bez słowa wraz z eskortą, która przybiegła na pomoc Jose. Gdy ciężkie drzwi pomieszczenia się zamknęły, na twarzach pachołków z Phantomu zawitały chytre uśmieszki.
- Czego się tak szczerzycie? Wyjebać wam w te krzywe kły?! Warknął jeden z Szablozębnych.
- Nasz szef was rozniesie na drobne kawałeczki! Nie macie szans z Phantomem! Członkowie obstawy Porli ryknęli niepohamowanym śmiechem.
- Co, kurwa?! Ochroniarz Jiemmy o szatynowych włosach podciągnął rękawy czarnego polaru za umięśnione ramię. Już chciał rzucić się na rechoczących jak żaby rywali, lecz wtem poczuł czyjąś dłoń na lewym obojczyku.
- Nie warto. Zaczął blondyn. - Szkoda czasu na takie kundle.
Nagle w korytarzu zrobiło się na tyle cicho, że można było usłyszeć tykanie starego, przedwojennego zegara.
- Ej ty... Mruknął jeden z Phantomów. - Jak nas nazwałeś...?
- A co, kurwa, głusi? Jesteście zajebanymi szczeniakami, które niepotrzebnie szczerzą zęby a jak co do czego, to podkulacie ogony.
 Panowie z Phantomu obdarzyli rywali tak chłodnym spojrzeniem, że aż sam lokaj przebywający w pobliżu ewakuował się stamtąd jak najszybciej, gubiąc po drodze butelkę z winem.
- Chcieliśmy być dla was łagodni ale teraz was zniszczymy, kutafony. Zaszło to za daleko. Mruknął białowłosy ochroniarz Jose, strzelając knykciami.
 Wszystko zmierzało do ostrej bójki, lecz w pewnej chwili czarnoskóry mięśniak, stojący wcześniej przy drzwiach sali obrad, wziął całą czwórkę pod ramiona i wyprowadził z budynku.
- Stary, o co Ci, kurwa, biega?! Krzyknął blondyn, widząc jak afro-amerykanin zaprowadza ich na zaplecze posiadłości.
Facet rzucił całą czwórkę na ziemię i zaczął pocierać o siebie nawzajem dłonie.
- Masz jakiś problem, przerośnięta kupo mięcha?!
- Ubrudziliście... Wycedził czarnoskóry.
 Cała świta ochroniarzy wydała z siebie okrzyki zdziwienia, jednak zerkając na zmarszczoną z powodu złości twarz mężczyzny aż wtulili się nawzajem w siebie.
- UBRUDZILIŚCIE BRUDNYMI BUCIORAMI CZYSTĄ PODŁOGĘ DONA, DEBILE! WIECIE ILE JĄ SZOROWAŁEM?!
 Szatyn zdążył jedynie przełknąć głośniej ślinę w gardle, nim jego umysłu całkowicie nie pogrążyła ciemność.
...

- Taki padalec jak ty, nie będzie mi mówił co mam robić! I lepiej dobrze zastanów się nad oddaniem mi terenów, bo gwarantuję, że to nie skończy się dobrze.
Jiemma już miał ochotę mu przyłożyć, jednak w porę się powstrzymał. Był jednocześnie wściekły i zaniepokojony. Wojna z Phantomem mogła być niebezpieczna. Oczywiście, po śmierci Alejandro Porli stracili na sile, jednak nadal byli zagrożeniem.
- Panowie! Ryknął ostro Brain. - Jak mówiłem, załatwcie tę sprawę na osobności, na spokojnie. Nie omieszkam się wspomnieć, że w tym gronie nie życzymy sobie żadnych rozlewów krwi między sobą. Oboje jesteście rozsądnymi ludźmi, wierzę, że dojdziecie do porozumienia.
Jose w oka mgnieniu odszedł od stołu, porwał z pobliskiego wieszaka swój bordowy płaszcz i spojrzał gniewnie na Jiemmę.
- Z tym człowiekiem nie da się rozmawiać. Wychodzę, nie mam ochoty przebywać dłużej z kimś takim w jednym pomieszczeniu. Załatwimy tę sprawę inaczej.
 Szef Szablozębnych odprowadził wzrokiem Porlę aż do samego wyjścia, po czym prychnął pod nosem i odpalił kolejne cygaro. Czyli klamka zapadła. Mimo, że wcale niczego się nie obawiał, wiedział jedno. Nadchodzą ciężkie czasy. Musiał się przygotować.
 Tymczasem gdy ciężkie drzwi zamknęły się za wściekłym Jose, wszyscy zebrani powrócili do obrad.

............................................................................................

 I znowu rozdział dodaję po miesiącu... coś powoli mi ostatnio idzie to pisanie. Wena albo jest ale taką to o kant dupy rozbić albo jej nie ma i nie chce chamka przyjść, jak na złość. Ale udało mi się spiąć cztery litery i w końcu skończyć tego chaptera :D Nie będę przedłużać, bo jest gorąco jak w saunie, to i się człowiekowi nic nie chce. Się wybiorę na basen, a co! ;>
Tak czy siak, mam nadzieję, że nie zanudziłam was tym rozdziałem na śmierć, no i że choć mały fragmencik wam się spodobał ^^
Buziaki ;*

10 kwietnia 2014

III. Rozliczenie z przeszłości

9 lutego, poniedziałek 9:30
Natsu ocknął się, czując lodowate zimno. Pomimo okropnego dudnienia w czaszce, uchylił powoli powieki. Rozejrzał się. Pomieszczenie podobne do celi, tylko, że inne. Na nieco zdrapanych ścianach, z których już dawno poodpadał tynk, widniały zaschnięte plamy krwi. Tuż pod jedną z nich stał niewielki stolik a obok niego stare krzesło z połamanym w pół oparciem. Niewielkie okno zasłonięto blachą z wywierconymi dziurami. Szarpnął się by wstać, jednak w porę zatrzymały go stalowe łańcuchy na jego nadgarstkach. Co jest, co cholery? Szybko zorientował się, że leży na zaśmierdłym materacu, z którego wychodziły sprężyny i nieprzyjemnie uwierały go w pośladki. Poczuł w ustach metaliczny smak. Dotknął swojej twarzy a nagle jego palce ubrudziła lepka, szkarłatna ciecz. No pięknie. Prawdopodobnie ma rozcięty łuk brwiowy a do tego czuł, że i złamany nos. Wszystko niemiłosiernie go bolało. Każda najmniejsza część ciała odmawiała współpracy, piętnując to dodatkowo okropnym bólem. Westchnął ciężko. Co to za miejsce? Nagle usłyszał cichy klik zamka ciężkich, stalowych drzwi naprzeciw, których jakoś wcześniej nie zauważył.
- No no no, kogo my tu mamy. Komisarz Natsu Dragneel, we własnej osobie! Do sali wszedł wysoki mężczyzna o jasnej karnacji i niedbale rozmierzwionych, brązowych włosach. Zręcznie chwycił połamane krzesło i postawił je przed policjantem, po czym odwrócił je oparciem do gościa i usiadł na nim okrakiem.
- Czego, do kurwy, chcesz? I co to za miejsce?!
- Oj Natsu, może grzeczniej. Nie poznajesz starego kumpla?
Chłopak skrzywił się nieco. Brązowooki ciężko westchnął i teatralnie złapał się za głowę.
- Współpracowaliśmy razem tyle lat a ty tak szybko o mnie zapomniałeś? 
- Co ty tam pierdzielisz? Natsu zmierzył go ostrym spojrzeniem. - Nie wiem, o co kurwa tu chodzi ale pobicie i przetrzymywanie wbrew woli jest karalne.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową, cmokając.
- Widzę, że pieski zdążyły Cię wyszkolić na swego. No cóż, nie sądziłem, że ty i gliny tak szybko się zgadacie. Pamiętasz może akcję w Oshibanie, kropnęliśmy jednego dilera, który zamiast sprzedawać towar sam zaczął go brać?
- Niemożliwe... Dragneel wytrzeszczył oczy. - Dobengal?
- Bingo! Nasz mały komisarz otrzymuje sto punktów za poprawną odpowiedź! Zaśmiał się obleśnie. - Co taki zdziwiony? A może zły? Złość piękności szkodzi. Poza tym zamknęliśmy Cię w tej norze na polecenie szefuncia. Nie moja wina. 
- A niby czyja, kurwa? Mruknął pod nosem.
- A no właśnie twoja. Gdybyś nas nie zdradził i nie odszedł do psiarni, nie byłoby nas tu dziś.
Różowowłosy spuścił głowę w dół i zamknął oczy. W jednej chwili cała przeszłość wróciła. Bolesna przeszłość. Wszystko to, czego tak bardzo żałował. Zabójstwa, napady, rozboje, wyciąganie haraczy, kradzieże... Można było to porównać do drewnianego kołka, który trafiał prosto w serce. Chciał zapomnieć. Wymazać błędy przeszłości. Jednak ona wciąż powracała. Nieraz i budził się z krzykiem w nocy, przez senne koszmary. Teraz, kiedy spotkał Dobengala, stare czasy wróciły dwukrotnie wzmocnione. Spojrzał na swoje zakrwawione dłonie. Czy on... trząsł się ze strachu? Nie, nie przed szatynem. Przed starym sobą.
- Stare dzieje. Warknął. - Czego chcecie?
- Głupio się pytasz. Przekręcił oczami, wyciągając broń z kabury, którą wymierzył w głowę Natsu z niesamowitą precyzją. Po chwili rozbawiony schował pistolet z powrotem i położył brodę na nadgarstkach. - Mówiąc krótko, masz przejebane. Kiedy się na nas wypiąłeś, mogłeś się liczyć z konsekwencjami. Złamałeś przysięgę, święte zasady, panie komisarzu. Miałem Cię za porządnego człowieka a Tobie widocznie pojebały się kanarki w mózgu. 
Prychnął.
- Wyszedłem na prostą. Powinieneś zrobić to samo.
- O żesz ty... Ale jaja! Brązowowłosy gruchnął śmiechem, z trudem powstrzymując płacz. Kiedy dostrzegł kamienną twarz więźnia, zaniemówił.
- Nie no, ty tak na serio? Westchnął. - Naprawdę upadłeś i widocznie zapomniałeś definicję honoru. 
W jednej chwili gangster wyciągnął z kieszeni czarny telefon komórkowy i zaczął klikać coś na klawiaturze urządzenia.
- Co ty robisz?
- Piszę sobie do twojego kumpla. Wiesz, właśnie załatwiłem Ci kilka dni wolnego, cieszysz się? Czekaj... Siema młocie, po ostatniej akcji w tamtym barze coś źle się czuję, chyba mnie rozłożyło na dobre. Mógłbyś przekazać komendantowi, że biorę L4? Może być czy zbyt sztywno?
Siadł po turecku i w ponurym milczeniu patrzył w ścianę. Mafioza również przekręcił się na krześle i pogrążył się w zadumie. Więzień... Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się stracić wolności. Czuł, że mury napierają na niego. Ponownie się rozejrzał. Sala była pusta, żadnych sprzętów, tylko na kamiennej podłodze poniewierały się strzępki ludzkich włosów. Pod sufitem wisiała pojedyncza słaba żarówka, wokół której latało kilka much. W powietrzu widział parę ze swojego oddechu. Minus pięć albo chłodniej, pomyślał.
Skrzypnęły zawiasy i do środka weszło jeszcze dwóch osiłków. Drzwi natychmiast zamknięto, po czym usłyszał jedynie huk rygli a potem suchy trzask. Chyba kłódka. Natsu westchnął bezradnie, nie wiedząc co robić.
- Obiad, gnoju. Blondyn rzucił w niego twardą bułką a drugi towarzysz podłożył mu pod stopy miskę wody. No pięknie, warknął w myślach. Czyli zniżyłem się do poziomu konia. Albo gorzej.
- Jakieś wieści od Dona? Spytał Dobengal, podchodząc do feralnej dwójki.
- Póki co, mamy trzymać go przy życiu do powrotu szefa. Chce sam się z nim rozliczyć.
- A wiadomo, kiedy wróci?
- Najwcześniej za kilka dni. Do tego czasu możemy się z nim bawić ale tak, żeby nie przesadzić.
Czyli zostało mu kilka dni. Jęknął żałośnie. Mimo wszystko, próbował przypomnieć sobie wydarzenia ostatniego wieczoru. Pożar w kuchni, kolacja u... Lucy? Dobrze pamiętał. Później trochę wypili... Chciała go uwieść? Potem wejście tych przydupasów bossa Szablozębnych... Skoro tak, dlaczego nie był w stanie się poruszyć? Sprawka alkoholu... Nie... Narkotyki? Ale jak... Nic nie rozumiał.
Tymczasem gdy dwójka gangsterów wyszła, Dobengal ponownie rozsiadł się na krześle, wlepiając gały w zamyśloną twarz więźnia. Szybko rozgryzł, nad czym tak uporczywie rozmyślał.
- Pewnie zastanawiasz się, jak się tu znalazłeś, hm?
Natsu spojrzał na niego pytająco.
- Kojarzysz może taką blondynkę, duże cycki, długie nogi, dupcia jak marzenie? 
- Lucy?
- A ja zawsze zapominam... W każdym razie znasz. Przypomnij sobie akcję w barze. Naprawdę myślałeś, że spotkałeś ją tam przypadkiem? Nic bardziej mylnego. Ta mała suczka pracuje dla nas. Na początku szefuncio chciał zrobić z niej uroczą panienkę pracującą w burdelu ale z czasem znaleźliśmy dla niej lepszą robotę. Ma nabierać takich naiwniaków jak ty, na tę swoją śliczną buźkę i odgrywać królewnę w opałach. To, że Rogue ją szarpał i ona przyjebała mu w dyńkę butelką... wszystko było ukartowane. Specjalnie miała Cię omotać i jakimś sposobem zaciągnąć do jej chaty. Tam wsypała Ci do żarcia ectasy i do tego nalała winka, przez co biedny nie mogłeś się ruszyć ani pokapować o co biega. Potem straciłeś przytomność i tak znalazłeś się tutaj. Myślałem, że jesteś nieco mądrzejszy. Już zapomniałeś naszej zasady, uważaj komu ufasz?
Nie mógł w to uwierzyć. Że niby Lucy miała okazać się zdrajczynią? Ta zadziorna ale jednak mimo wszystko, miła dziewczyna? Niemożliwe... Prawda okazała się zbyt bolesna. Może jednak faktycznie zrobił się aż zbyt ufny, przez bycie stróżem prawa. Przecież starał się stawać w obronie słabszych to i tych słabszych chronił ale żeby Heartfilia mogła zagrać w taki sposób? Z zamyślenia wyrwało go bolesne uderzenie w twarz. Po chwili drugie. Bił tamten gangster.
- Co?! Odruchowo zasłonił się dłonią. Trzecie uderzenie zawisło w powietrzu.
- Słuchasz co do Ciebie mówię?! Ryknął. - Myślałem, że zupełnie odleciałeś. Zmieniam się z chłopakami. Wstał z zamiarem wyjścia, jednak jeszcze odwrócił się w stronę starego przyjaciela i powiedział ściszonym głosem: - Trzymaj się jakoś. Ja osobiście nie chowam do Ciebie urazy ale oni... Zatrzymał się na chwilę i westchnął. - Powodzenia, Natsu.
Zauważył, jak brązowowłosy wychodzi i zamyka za sobą żelazne drzwi. Jestem zwierzęciem, pomyślał. Zwierzęciem zamkniętym w ciasnej komórce i skazanym na egzekucję... Potarł o siebie skostniałe dłonie. Rano najpewniej obudzi się z katarem, jutro zejdzie mu w oskrzela a za cztery, pięć dni będzie miał regularne zapalenie płuc. Później wykituje albo go dobiją. Wreszcie przysnął. Obudził się, czując, że kostnieją mu palce u stóp. Wsadził dłonie pod pachy i ruszał stopami. Nadal było mu potwornie zimno, ale jakoś dało się wytrzymać. Znów przysnął jednak po chwili się zbudził, zdrętwiały na skutek bezruchu.
Usłyszał przeraźliwie zgrzytnięcie zawiasów. Podniósł się nieco, by dostrzec wchodzących do pomieszczenia dwóch mężczyzn, jeden drobnej a drugi wręcz przeciwnej postury.
- Wstawaj, idziemy. Powiedział blondyn.
Nie miał siły. Rozpięli kajdany i poderwali Natsu z ziemi, zmuszając go by wstał. Wyprowadzili go z sali i prowadzili gdzieś przez ciemne, obskurne korytarze. Gdzie nie gdzie potrafił dostrzec biegające szczury, wielkości małego psa. Był żałosny. Nie potrafił nawet kiwnąć palcem. Wiedział, że teraz jest skazany tylko i wyłącznie na łaskę mafii. Doskonale zdawał sobie również sprawę z faktu, że uciekając od Szablozębnych tak naprawdę nałożył na siebie wyrok. Teraz to było bez znaczenia. Sądząc po twarzach oprawców, zdążył się zorientować, że idzie wprost na tortury. Trudno. Mogą go katować, odzierać z dumy, poniżać. Nie mogą go zabić, przynajmniej do póki nie zjawi się Don. Więc miał czas. Ile? Ledwie kilka dni. Może uda mu się nazbierać w tym czasie sił. Na razie jednak musiał martwić się o to, czy zdąży przetrwać te kilkadziesiąt godzin w jednym kawałku.



W tym samym czasie, Komisariat Policji w Magnolii
Czarnowłosy mężczyzna w brązowym rozpiętym płaszczu i jasnym, przerzuconym na karku szaliku oraz kartą identyfikującą na smyczy, która z kolei przewieszona była na jego szyi właśnie wszedł do komisariatu. Upił łyka kawy, kupionej w najbliższej kawiarence, po czym przechadzał się po biurze, witając z kolejnymi komisarzami. 
- Gray! Funkcjonariusz poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię. Kątem oka dostrzegł zdyszanego bruneta, który pochylał się nad nim, podpierając dłonie kolanami. Widocznie biegł za nim całą drogę a biorąc pod uwagę masę jego ciała, naprawdę musiał się zmęczyć. 
- Jest Natsu? Mam dla niego akta, o które prosił przedwczoraj.
Fullbuster pokręcił przecząco głową.
- Nie, dziś rano napisał mi, że jest chory i bierze kilka dni wolnego. 
Droy jęknął zrozpaczony. I po kiego on biegł po tych zasranych schodach? Westchnął ciężko i wręczył mu pożądane przed Dragneel'a dokumenty, po czym odszedł mamrocząc coś pod nosem. Gray spojrzał na teczki pełne różnych akt i skrzywił się nieco. Po co Natsu to wszystko? Wolał nie wnikać, sprawy tego młota to sprawy tego młota. Tego powinien się trzymać. Usiadł przy swoim biurku i położył grube teczki na blacie. Westchnął cicho i potarł skronie z syknięciem. Wczoraj stanowczo za dużo wypił, głowa bolała go niesamowicie. Kac morderca jest bez serca, pomyślał i wypił duszkiem resztę czarnego napoju. Odłożył kubek na bok i rozsiadł się wygodniej. Musiał w końcu zabrać się za robotę. Przejrzał wszystkie aktualne raporty i dokumenty, wertował kartki zeznań różnych świadków odnośnie sprawy z Szablozębnymi... Nic ciekawego. Zeznania połowy z tych ludzi nie trzymały się kupy, części brakowało pewnych  faktów a jeszcze inne były po prostu wyssane z palca. Przemyślał wszystko. Stoją w miejscu. Mafia robi sobie co tylko zechce a oni nie mają żadnych informacji, odnośnie nazwisk ich członków czy chociażby dowodów obciążających któregokolwiek z nich winą. Eucliffe nie chce sypać. Cholera jasna! Przez to wszystko myślał, że głowa mu eksploduje. Przetarł twarz dłońmi i w myślach policzył do dziesięciu. Wziął głębszy wdech. Spokojnie Gray, nerwami nic nie zdziałasz... Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył Lisanny, która z przylepionym do twarzy uśmiechem położyła mu filiżankę z herbatą na stolik.
- Coś się stało? Nie za dobrze dziś wyglądasz. Zagadnęła.
- Co? Wyrwany z letargu, zorientował się, że dziewczyna uważnie mu się przygląda. - Nie, nie martw się. Zabalowałem trochę wczoraj i dziś wychodzą tego skutki...
Usłyszał zalotny chichot białowłosej, jednak zaraz jej twarz przybrała niesamowicie poważny wyraz.
- Słyszałam, że wczoraj z Natsu wplątaliście się w strzelaninę.
- A tam, daj temu spokój. Ja nawet wczoraj nie pamiętałem jak się nazywam a wyszedłem jakoś z tego, zresztą ten młot też wyszedł z tego cało więc nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Uśmiechnął się ciepło. Widocznie jego słowa nie przekonały dziewczyny.
- Wyszliście cało ale mogliście zginąć! Nie powinniście tak ryzykować, to zbyt niebezpieczne! Krzyknęła, nabierając tlenu w płuca. Fullbuster westchnął ciężko i przekręcił się lekko na obrotowym krześle.
- Niebezpieczne? Spytał rozbawiony. - Nie bądź śmieszna, pakowanie się w najgorsze gówno to nasza specjalność!
- W takim razie dlaczego Natsu dzisiaj nie ma? Po minie czarnowłosego, szybko zrozumiała, że trafiła w sedno.
- Musiał... coś załatwić. To na pewno bardzo ważne. Skłamał. Teraz ta landryna pewnie grzeje dupsko w domu a on musi tłumaczyć się tej pindzie... Z drugiej strony, poczuł, że może upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Chytrze potarł o siebie dłonie, chwaląc się w myślach za tak genialny pomysł.
- Chociaż w sumie, jest tak zapracowany, że zapomniał o tych dokumentach. Pokazał jej plik akt.  - Mogłabyś mu je zanieść? Ja niestety mam teraz masę roboty.
Dostrzegł, że omal nie rozniosło jej ze szczęścia. Dziewczyna bez gadania odebrała wcześniej zabezpieczone przez policjanta papiery i lekko podskakując wyszła z pomieszczenia. Zaśmiał się pod nosem. Świetnie, po pierwsze pozbył się tej przylepy a po drugie, nie musi dzisiaj włóczyć się z tymi śmieciami do Dragneel'a. Ciesz się Natsu ostatnimi chwilami spokoju, nie ma tak dobrze, roześmiał się w myślach.



Natsu leżał w swojej celi, nieźle poobijany i poturbowany. Ze spuchniętej twarzy wciąż sączyła się szkarłatna krew, która zostawiała po sobie metaliczny posmak w ustach. Opuchlizna na lewym oku skutecznie ograniczała mu widoczność. Najbardziej bolała go szczęka. Kiedy dostał pięścią w twarz, usłyszał chrupnięcie kości i poczuł, że coś mu przeskoczyło. Teraz nie miał siły nawet dokładnie tego zbadać ale domyślał się, że ma złamaną żuchwę. Marzył teraz o chłodnym prysznicu. Zmyć z siebie pot i krew, zwalczyć zmęczenie. A może zimny prysznic pomógłby mu wymazać dołujące myśli?
Przyszedł jeden z pachołków szefa Szablozębnych. Skontrolował stan więźnia a potem nieoczekiwanie walnął Natsu batogiem przez plecy. Siła uderzenia rzuciła policjanta twarzą w podłogę. Przez dłuższą chwilę nie mógł złapać oddechu. Oprawca odszedł, rechocząc zadowolony.
Dragneel z trudem uniósł się na czworakach. Coś było nie tak. Przecież zwykłe uderzenie nie mogło aż tak go oszołomić. Widocznie w plecionce ukryto kilka drutów a dodatkowo w chwili uderzenia poraził go prąd...
Dzień ciągnął się niesamowicie. W ciągu niego jeszcze kilka razy przyszli mafiozi i znęcali się bestialsko nad Natsu. Oprócz tego dostał do picia brudną wodę z kranu i suchą pajdę chleba. Na koniec przyszedł nadzorca i uchylił okienko w pomieszczeniu. Chłód uderzył w niego niczym maczuga. Mimo to, starał się o nim nie myśleć. Wilgotne od potu ubrania momentalnie zesztywniały. Posklejane krwią różowe włosy obrzydliwie się lepiły. Najbardziej dręczyła go sprawa Lucy. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego go zdradziła? Czy ta wredna ale na swój sposób urocza dziewczyna naprawdę była częścią mafii? Nie potrafił przyjąć do wiadomości tak oczywistego faktu. Faktu, że ta słodka blondynka to tak naprawdę oziębła suka, nabierająca na słodkie oczy takich naiwniaków jak on. Skarcił się za to w myślach. Może faktycznie był zbyt ufny? Gdyby zachował należyte środki ostrożności, nie znalazłby się teraz tutaj. Z drugiej strony, skąd miał wiedzieć, że była tylko częścią perfidnej intrygi... Westchnął cicho i obolały z całych sił przekręcił się na bok. Najchętniej by sobie teraz zapalił i puścił z dymem wszystkie zmartwienia. Problem w tym, że nie miał przy sobie ani papierosów ani zapalniczki. Pięknie. Oparł się o ścianę i przymknął powieki. Wytrwał w jednym kawałku. Nie zabiją go, póki nie przyjedzie ich szef. Sukces? - rozmyślał, kładąc się na niewygodnym materacu. Przypomniał sobie zęby leżące w zakamarkach tamtego pokoju. Zrozumiał. Liczy się każdy dzień. Żarówka przygasła. Mimo nieludzkiego zmęczenia, nie był w stanie zasnąć.
Uciec. Musiał stamtąd uciec. Dziś mu się udało przeżyć. Kto wie, czy jutro nie zjawi się Jiemma i nie zginie. Westchnął. Musi przypomnieć sobie wszystko o ucieczkach z więzień. Nie raz już w końcu łapał uciekinierów, którzy nawiali z pierdla. Myśl Natsu. Może zrobi podkop? Nie da rady. Łańcuchy zbyt mocno trzymały go przy tej cholernej ścianie. Poza tym podłoga to kilkanaście metrów twardego betonu. To bez sensu. A gdyby tak nocą udałoby mu się ukraść klucze to tych kajdan... W końcu jeden pełni wartę. Reszta kima. Niedługo pewnie ktoś przyjdzie popatrzeć sobie tam na niego. Możliwe, że zaśnie. Być może wtedy miałby szansę. Nocą łatwiej uciec, nim ktokolwiek się spostrzeże, będzie już ranek a on zdąży uciec. Sęk w tym, że nie wiedział gdzie się znajdował. Pewnie wywieźli go gdzieś za miasto i trzymają w jakiejś ruderze. Na pewno nie zna okolicy. Poza tym z pewnością wszyscy są uzbrojeni. On ma jedynie nagą dłoń. Nie da rady wydostać się niepostrzeżenie... Przypomniał sobie obietnicę złożoną ojcu. Musi przeżyć. Musi uciec. Za wszelką cenę.


Lisanna właśnie jechała taksówką, ściskając w dłoniach reklamówkę wypełnioną cennymi dokumentami dla Natsu. Przez okno widziała jak mijają okazałe kamienice, ozdobione kolorowymi neonami. Zajętych swoimi sprawami ludzi, którzy w pośpiechu dopijali tanie wino lub dopalali papierosy. Blask latarni, tak mocno rażący w oczy... Nocą Magnolia wydawała się jakby żywsza. Nagle w rogu zaułka dostrzegła jak kilkoro pijanych mężczyzn kopie bezbronnego staruszka, zapewne chcąc wyłudzić pieniądze. Westchnęła i odwróciła wzrok. Żywsza wcale nie znaczy bezpieczniejsza. Dobrze wiedziała, że powinna jakkolwiek mu pomóc. Ale w tych czasach lepiej trzymać język za zębami i trzymać się od takich spraw z daleka. Bo Bóg jeden wie, czy jeszcze w odwecie nie będą chcieli zrobić jej krzywdy. Już dawno sobie to uświadomiła. Gdy była dzieckiem, wcześniej tego nie zauważała. Silniejszy, pożera słabszego. Zasada rządząca światem. Wygra silniejszy. Z zamyśleń wyrwał ją niski głos kierowcy, który łapczywie wyciągał dłoń po zapłatę. Gdy usłyszała cenę, jaką mężczyzna żądał za przejechanie marnych kilku kilometrów, aż zachłysnęła się śliną. Mrucząc coś niezrozumiale wręczyła mu pieniądze i wysiadła z taksówki, trzaskając drzwiami.
- Drogo się dupek ceni. Prychnęła i weszła do kamienicy powojennej, w której mieszkał Dragneel. Od razu uderzyła w nią ostra woń alkoholu i coś na wzór rozkładającej się padliny. Odruchowo zasłoniła nos dłonią i szybko wskoczyła na pierwszy kamienny schodek. Rozejrzała się wokół. Wszędzie było pełno nabazgranych graffiti, pod drzwiami piwniczki sikał pijany w pień menel a zerwana balustrada wcale nie dodawała uroku tej klatce. Pospiesznie wdrapała się na drugie piętro, chcąc jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu Natsu.
Puk. Puk.
Stała przez chwilę przed drzwiami, czekając na gospodarza. Nie usłyszał pukania? Dziwne...
Puk. Puk. Puk.
Westchnęła cicho. Czyżby Natsu spał? Pospiesznie wyjęła z białych włosów czarną wsuwkę i włożyła ją do lekko zardzewiałego zamka, po czym powoli przekręciła. Gdy usłyszała klik łucznika, ponownie wpięła spinkę we włosy i zadowolona weszła do mieszkania. Ku jej zdziwieniu, w środku panowała całkowita ciemność oraz chłód, który dostawał się przez nieszczelne okno w salonie. Po omacku znalazła włącznik światła i zapaliła niewielką żarówkę w przedpokoju, która rzutowała słabym blaskiem na ciasną klitkę jaką była łazienka oraz wspomniany wcześniej salon, w którym panował nadzwyczaj idealny porządek. Zrobiła kilka kroków w przód a jej niskie obcasy zastukały cicho na brązowej wykładzinie. Zapaliła światło w pokoju dziennym. Rozejrzała się wokół, po czym stwierdziła, że coś jej tu nie pasowało. Przecież Natsu był chory. Z tego co się dowiedziała, miał poważną ranę i zapewne nie powinien być w stanie ruszyć się z domu. Nawet jeśli by specjalnie kitował w pracy, żeby dostać płatny urlop, miała dziwne przeczucie. Mieszkanie wyglądało jakby od co najmniej kilku godzin nikt w nim nie przebywał. A Dragneel nie był jednym z tych, którzy balangowali do białego świtu. Może wyszedł na chwilę do sklepu? Przeszła ją nikła myśl. Jednak zaraz się za to skarciła. Kto normalny idąc do sklepu na pięć minut, tak idealnie sprząta mieszkanie? Rozglądała się po całym domu, mając nadzieję znaleźć cokolwiek, co mogłoby uspokoić jej rozchwiane myśli. Na pewno tylko świruję... Mruknęła pod nosem.
Kiedy jednak schyliła się do przysiadu, jej uwagę zwróciła lśniąca książeczka leżąca pod stolikiem. Chwyciła owy przedmiot do rąk i powoli otworzyła. Gdy zobaczyła zdjęcie mężczyzny, oczy o mało co nie wylazły jej z orbit. Trochę dalej dostrzegła wykonany z ciemnego materiału portfel.
- Kto normalny wychodząc gdziekolwiek, zostawia portfel i dowód w domu? Usiadła na łóżku i chwytając się za czoło pytała w kółko cztery ściany pokoju. - O czym ja myślę, do cholery...Na pewno nic mu nie jest. Starała się sobie wmówić, że z różowowłosym wszystko w porządku... Tylko dlaczego czuła, że oszukuje samą siebie? Rozmierzwiła swoje białe kosmyki lewą dłonią i wstała, kierując się do wyjścia. Przed frontowymi drzwiami, coś podkusiło ją, by zajrzała do kuchni. Poddała się kusicielowi i zapaliła lampę w pomieszczeniu. Gdy zobaczyła w jakim stanie jest pokój, aż zmieliła przekleństwo w ustach.
- A czułam, że coś tu nie gra...




Zbliżała się dwudziesta pierwsza a komisariat w Magnolii wydawał się z minuty na minutę coraz bardziej pusty. Zazwyczaj dwójka komisarzy stacjonowała na dyżurce, jednak dzisiejszej nocy było inaczej.  Gildarts korzystając z uroków ciszy, spokojnie zgłębiał wszystkie porozwalane wszędzie dokumenty. Tej nocy miał spory nawał papierkowej roboty, którą musiał skończyć do rana. Przed oczami wszędzie widział zdjęcia najróżniejszych gagatków, których udało mu się usadzić. Sprawdzał wszystko dokładnie. Musiał posortować te papierzyska i poukładać je odpowiednio w archiwum. Niby nudna robota ale jednak znalazł coś, co go zainteresowało...
Upił łyka kawy kupionej w sklepiku naprzeciwko, po czym wpatrzył wzrok w długą kartotekę jednego z zatrzymanych. Niebieskie włosy, spięte w długi warkocz, opadający na lewe ramię oraz czarne, przebiegłe oczy i krzaczaste brwi... Pamiętał tego gnoja. Wciskał dragi nieletnim i okradał małe spożywczaki na obrzeżach miasta. Jak i, co ważniejsze, wiedział wszystko o wszystkim i o wszystkich. Problem w tym, że odsiedział już swój wyrok i pewnie grzał dupsko na wolności. A on doskonale wiedział, że ciężko jest znaleźć tak przebiegłego i mobilnego typa jak Suzuki. Jednak gdyby udało mu się go odnaleźć, jakoś zachęciłby go do współpracy i być może pomógłby mu, zamknąć sprawę ze szpiegiem wśród Wróżek. Westchnął i oparł się o tył obrotowego krzesła. 
Nie chciało mu się wierzyć w zdradę jakiegokolwiek policjanta. Nigdy takie rzeczy nie miały miejsca i dlaczego niby teraz miałyby się zacząć? Nie kleiło mu się to. 
Puk. Puk.
- Kogo tu niesie o tej porze? Warknął zniesmaczony, leniwie wstając by zobaczyć przybysza. 
Puk. Puk. Puk.
- No przecież idę, kurwa! Rozzłoszczony powoli uchylił drzwi gabinetu, a gdy w progu stanęła Cana, o mało co nie udławił się śliną.
- Musimy pogadać. Mruknęła pod nosem a aż nazbyt poważna mina nie pasowała do jej zwyczajnej łagodnej twarzy.
...
- Teraz już rozumiesz, dlaczego nie mogłam zaczekać z tym do rana? Zapytała sarkastycznie dziewczyna, odgarniając wilgotne loczki ze swojego czoła.
- Wciąż nie rozumiem jednej rzeczy.
- Hm? Jedna brew kobiety aż podskoczyła ze zdziwienia.
- Dlaczego kryminalni zainteresowali się tą sprawą dopiero teraz? Mruknął jakby sam do siebie. - Czemu aż tak bardzo zależy im na udupieniu Natsu?
- Nie mam pojęcia. Ale wiem jedynie, że ten debil nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.
Clive zamyślił się przez chwilę. Dobrze znał przeszłość kryminalną Dragneel'a. Wiedział o niej tylko on i komendant. Może i był zasranym mafiozom ale zmienił się. Wyszedł na prostą. Stara się zapomnieć o wszystkim... Więc dlaczego niby akurat teraz kryminał podejrzewa go o morderstwo? Nie potrafił tego pojąć.
- Musimy coś zrobić. Nie mogą go przymknąć. Przecież jest niewinny! 
- Wiem o tym, ale sama słyszałaś, że dowody jednoznacznie wskazują na jego udział w zabójstwie. Aż zdziwił go chłodny ton jego głosu. Cana nie dowierzała temu, co właśnie usłyszała.
- Nie mów mi, że też wydałeś już na niego wyrok! Ofuknęła się i z impetem uderzyła dłońmi o dębowy stolik, aż parująca kawa delikatnie zafalowała w plastikowym kubku.
- Tego nie powiedziałem! Ale jesteśmy stróżami prawa, naszym zadaniem jest patrzeć obiektywnie na każdą sprawę! Nawet jeśli chodzi o kogoś bliskiego! Nie możemy zignorować żadnego scenariusza.
Chciała coś powiedzieć. Zrobić. Jakkolwiek zareagować. Ale żadna część ciała jej na to nie pozwoliła. Miał rację. Całkowitą, cholerną rację...
- Jutro dokładniej przyjrzę się tej sprawie. Póki co, muszę skończyć sortować dokumenty do archiwum. Zgrabnie schował teczkę podpisaną ''Yuka Suzuki'' do szuflady i zamknął ją na klucz, który schował do kieszeni.
Dziewczyna zauważyła zmęczenie na twarzy ojca.
- Pójdę już. I ty też powinieneś rzucić to wszystko w cholerę, nie służy Ci to.
- Córeczka martwi się o tatusia? Zażartował rozbawiony Gildarts. Jednak szybko zauważył, że kobiecie nie było do śmiechu.
- Nie. Po prostu nie mam zamiaru później się za Ciebie tłumaczyć, jak coś popieprzysz.
Gdy brązowowłosa zatrzasnęła za sobą drzwi, przymrużył delikatnie powieki. Westchnął. To dla niego zdecydowanie za dużo. Najpierw ta akcja z Szablozębnymi, teraz sprawa z Natsu... Nie wierzył w jego winę. Ale jak tu go wybronić, kiedy wszystkie poszlaki wskazują bezpośrednio na niego? Nawet jako inspektor, nie mógł nic tutaj poradzić. Potarł skronie palcami. Od tego wszystkiego rozbolała go głowa.
- To żeś się wpierdolił w niezłe gówno, młody...


Na zewnątrz już zdążyło się rozpadać, kiedy kilku młodych policjantów w ciemnych kurtkach zwijało żółte taśmy z napisem Policja, wstęp wzbroniony. Technicy policyjni właśnie kończyli zabezpieczać ostatnie ślady na miejscu przestępstwa a inspektorzy dokonywali jeszcze jako takich oględzin zwłok. Sine ciało młodej, na oko dwudziestoletniej kobiety leżało na mokrej od deszczu ziemi, wydając z siebie obrzydliwy odór rozkładu. Dolne kończyny ofiary powyginane były pod nienaturalnymi kątami a same zwłoki odwrócone były twarzą do ziemi, która była silnie przekrwawiona, jak również i szyja, na której wyraźnie widać było zakrwawiony ślad, biegnący w linii prostej wokół niej. Komisarz prowadzący oględziny miejsca zbrodni aż zakrył nos i usta dłonią. To wcale nie tak, że policjant widząc wiele trupów po pewnym czasie uodparnia się na takie widoki. Po prostu uczy się udawać twardego. Jednak takie sprawy zawsze będą budziły w nim głębsze uczucia.
 Zgon nastąpił około osiem godzin temu. Stwierdził twardo technik, który właśnie zdejmował białe rękawiczki, którymi dotykał ciało podczas oględzin.
- Jaka była przyczyna śmierci? Spytał podstarzały policjant, zapewne rangi nadkomisarza.
- Najprawdopodobniej zadzierzgnięcie ale to już stwierdzi koroner podczas sekcji.
- To znaczy, że ofiara popełniła samobójstwo czy ktoś pomógł jej dokopać się do grobu? Funkcjonariusz zaciągnął się szarym dymem, słodko-gorzkiego cygaro.
- Ewidentnie wygląda mi to na zabójstwo ale jak mówiłem, wszystkiego dowiemy się po sekcji zwłok.
- Kurwa. Syknął cicho staruszek, ubolewając nad stratą tak cennego czasu. Każdy wiedział, że najcenniejsze są pierwsze czterdzieści osiem godzin po dokonaniu przestępstwa. Wtedy można wyłapać najwięcej świadków i tropów. A bez jednoznacznej ekspertyzy, nie będzie mógł zobaczyć dokładnego obrazu wydarzeń. Mroźny podmuch przeszywał ich wymęczone ciała do kości, a wycie wiatru obijającego się o drzewa lasu wcale nie poprawiał im nastojów. Wacaba obejrzał jeszcze raz teren wokół zwłok. Dostrzegł odciśnięte w błocie ślady opon, najpewniej dużego vana i półokrągłe przerywane ślady pod ofiarą, które prawdopodobnie prowadziły gdzieś na skraj lasu. Więc nie zginęła tutaj, wywnioskował. Została zamordowana gdzie indziej i już martwa przeciągnięta i ukryta tutaj. Nie udało im się znaleźć narzędzia zbrodni. Jednak mieli mnóstwo dowodów, które mogły naprowadzić ich do ewentualnego sprawcy. Odciski butów, włosy na ubraniach kobiety, do tego zeznania świadka, który mógł widzieć mordercę. 
Przygryzł końcówkę cygaro trzymaną w ustach.
Coś mu nie pasowało. To wszystko wydawało się zbyt proste.
Nikt o zdrowych zmysłach nie zostawiałby tylu śladów. Nawet najzwyklejszy amator. Mimo to, musiał trzymać się tego, co na razie udało im się ustalić.
- Szefie, zabieramy świadka na komendę. Tam złoży szczegółowe zeznania.
- Dobrze. Jutro z samego rana zawiadom prokuraturę o wszczęciu śledztwa. 
Mine spojrzał na ciemno-granatowe niebo, z którego obficie lały się ciężkie krople wody. 
Czuł, że będzie miał przed sobą ciężki orzech do zgryzienia.

-------------------------------------------------------

I jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału?
Powiem szczerze, że poniekąd jestem z niego w jakimś stopniu zadowolona. :)
A wy co myślicie? Macie fragment, który chociaż troszeczkę przypadł wam do gustu? :P
Mam nadzieję, że jakoś udało mi się kogokolwiek zaciekawić.
W każdym razie, zmienił się soundtrack na blogu, zresztą co jakiś czas tak będzie xD
Oczywiście, rozdział miał być o wiele dłuższy ale ze względu na mój ograniczony czas no i utrudniony dostęp do laptopa, postanowiłam go nieco skrócić i wstawić część dzisiaj. Inne pojawią się w różnych odstępach czasowych. 
Teraz pozostaje mi tylko łudzić się szczyptą nadziei, że nie zawiodłam was tym rozdziałem i że nie zlinczujecie mnie za tego biednego Natsu :D

Buziaki :*



4 marca 2014

II. W paszczy lwa

''Jak donieśli nasi reporterzy, wczoraj w późnych godzinach wieczornych policjanci Komendy Powiatowej w Magnolii złapali groźnego gangstera, poszukiwanego listem gończym od dwóch lat i trzema nakazami doprowadzenia przez sąd i prokuraturę. Niejaki Sting E. (20 l.) ma na swoim koncie napady z użyciem broni, wymuszanie haraczy, kradzieże oraz handel narkotykami, ale według funkcjonariuszy policji, to nie wszystko, co na sumieniu ma oskarżony. Wpadł w zasadzkę w opuszczonej fabryce papierniczej, gdzie zdaniem naszych dziennikarzy, miała mieć miejsce transakcja dotycząca przemytu pokaźnych ilości kokainy i amfetaminy do dalekiej Ameryki. Magnolscy policjanci ustalili, że mężczyzna wraz z samym szefem mafii i również poszukiwanym towarzyszem, będą próbowali omówić przemyt nielegalnych substancji odurzających. Urządzili zasadzkę. Gangster został zatrzymany około godziny 23.30, gdy zaskoczony atakiem stróżów prawa próbował wsiąść do samochodu i uciec. Policjanci błyskawicznie go obezwładnili i skuli w kajdanki. Teraz stanie przed sądem i trafi za kratki. Ale czy to dobra wiadomość? Jak ujawniono, był członkiem znanej i niebezpiecznej organizacji przestępczej, więc czy Ci nie będą chcieli pomścić towarzysza? Czy możemy czuć się bezpieczni?''
- No ładnie... Clive zaklął pod nosem, rzucając gazetę na stolik. Makarov stał chwilę w zamyśleniu. Dopiero , gdy Gildarts zakaszlał głośniej, wyrwał się z zamyśleń i usiadł na miękkim, skórzanym fotelu. Splótł ze sobą dłonie i podłożył je pod podbródek, wzdychając cicho.
- Ktoś doniósł o tym mediom. Ta sprawa miała nie ujrzeć światła dziennego, teraz pewnie wywoła sporą panikę. Mruknął, taksując spojrzeniem protegowanego. Co miał teraz zrobić? Szefostwo mogłoby zdegradować go ze stanowiska, a co najgorsze całą komendę. Upił łyka kawy. Od tego wszystkiego rozbolała go głowa.
- Jestem tylko ciekaw, kto to był taki mądry. Ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że to ktoś z naszych. A nie przypałętał się jakiś reporterzyna i nie zaczaił w krzakach?
- Nie, dokładnie przeczesywaliśmy teren przed akcją. Byli tam tylko saperzy i ludzie z kryminalnego.  Wlepił wzrok w nagłówek dziennika - Musimy baczniej przyglądać się wszystkim wydziałom. Być może uda nam się znaleźć winowajcę i pociągnąć do odpowiedzialności. Takie sytuacje nie mogą mieć miejsca.
Clive jedynie skrzyżował ramiona na piersiach i nagle poczuł ostry zapach potu. Ukradkiem podniósł jedną rękę do góry i powąchał pachę, po chwili krzywiąc się nieznacznie. O cholera, miał nadzieję, że komendant się nie zorientuje...
- Gildarts, powierzam tę sprawę w twoje ręce. Sprawdź wszystkich i jeżeli coś znajdziesz, daj mi o tym znać jak najszybciej. Ja mam teraz ważniejsze sprawy na głowie.
- Szefunciu, co się dzieje? Nie wyglądasz najlepiej, widzę, że coś jest na rzeczy. Słusznie zauważył - Chodzi o tą sprawę z Sabertooth? Nie przejmuj się tak tymi gnojkami.
- Nie w tym rzecz. Sprostował krótko, prostując obolałe plecy - Po prostu... Nie ważne, wracaj do pracy. I myłeś się w ogóle dzisiaj? Śmierdzisz jak stary cap.
- No przecież mówiłem, że nie mogłem przyjechać tak szybko! Śmiertelnie się obraził.
- Daj spokój. Prychnął rozbawiony - Jak odwyk Cany?
- No niby dobrze, ale ostatnio dobierała się do moich zapasów w szafie. 
- Jaki ojciec, taka córka... Mruknął pod nosem staruszek, odpalając ciemne cygaro.
- Co tam szef mamrocze? Nic nie rozumiem.
- Wracaj do pracy. Zręcznie wybrnął z sytuacji, wyganiając pracownika z gabinetu machnięciem dłoni.


Tego dnia Natsu urwał się wcześniej z pracy, by jakoś odreagować cały stres i zmęczenie. Spokojnie przechadzał się kamiennymi uliczkami miasta, trzymając zmarznięte dłonie w kieszeniach kurtki. Śnieg przyjemnie skrzypiał mu pod butami, a biały puch delikatnie opadał na lekko wilgotne włosy funkcjonariusza. Lodowate płatki śniegu leniwie spadały na jego policzki, które pod wpływem zimna szczypały go niemiłosiernie. Już było niewiarygodnie zimno a miało być jeszcze zimniej. Westchnął cicho a z jego ust wyleciało ciepłe powietrze, tworząc biały dymek. Skręcił w ciasną uliczkę, poprawiając swój biały szalik z wyhaftowanym wzorem łusek. Musiał wszystko przemyśleć na spokojnie. Stanął przed barem ''Paradise'', tępo wpatrując się w kolorowy neon z takimże to napisem. Po chwili potrząsnął delikatnie głową i wszedł do środka a jego nozdrzy od razu rzucił się ostry zapach alkoholu zmieszany ze słodką wonią perfum tamtejszych kobiet. Wnętrze nieco go zaskoczyło. Brąz na ścianach ładnie komponował się z beżową podłogą a stoliki i krzesła były nadzwyczaj czyste. Przy jednym z nich dostrzegł wyraźnie podstarzałego mężczyznę oraz czarnowłosą kobietę w obcisłej, czerwonej sukience bezwstydnie siedząca okrakiem na jego kolanach. Stary zboczeniec, pomyślał w duchu, kiedy dostrzegł jak nieznajomemu aż ślinka cieknie na widok dekoltu dziewczyny. Westchnął. Doskonale wiedział, co się dzieje w tym barze. Niby całkiem zwykła piwiarnia, ale tak naprawdę był to jakby niewielki burdel. Przychodziło się tutaj i zamawiało panienkę do towarzystwa, która miała umilać czas. Według litery prawa nie było to zabronione, dziewczęta robiły to z własnej woli, nie mając w najmniejszym stopniu szacunku do własnego ciała. Prychnął pod nosem. Co za czasy... Usiadł na jednym z barowych krzeseł znajdujących się przy samej ladzie. Nagle przed jego oczami pojawiła się drobna, blond-włosa kobieta z dużymi, czekoladowymi wręcz tęczówkami. Uśmiechała się ciepło w jego stronę, przeszywając go spojrzeniem na wskroś.
- Co podać? Zapytała dźwięcznie, opierając łokcie o lepki od piwa blat lady.
- Poproszę piwo. Starał się odwzajemnić uśmiech, jednak nie specjalnie mu to wychodziło. Nie miał humoru.
- Już się robi. Ledwo zdążyła to powiedzieć a zaraz chwyciła w drobną dłoń ogromny, szklany kufel i przystawiła do pozłacanego lejka, po czym przekręciła wajchę, a po chwili po ściance naczynia zaczęła spływać bursztynowa ciecz. Nawet sam nie zauważył, kiedy wlepił wzrok w jej spory dekolt. Musiał przyznać, matka natura bardzo hojnie ją obdarzyła.
- Ekhem... Z letargu wyrwał go jej zażenowany wzrok, na co potrząsnął kilka razy głową, by się opamiętać. Odebrał piwo i speszony podziękował, kładąc na ladę wyznaczoną sumę pieniędzy. Wziął jednego łyka i zaczął intensywnie rozmyślać, jednak przeszkadzała mu w tym zbyt głośna muzyka. Zacisnął palce na kuflu, niemalże prawie go roztrzaskując, gdy w tym samym czasie poczuł na sobie czyjś ciekawski wzrok.
- Eeee coś się stało? Spojrzał na barmankę nieco zdziwiony, unosząc w górę jedną brew.
- No siedzi już pan tu chwilkę... może czeka pan na jedną z... Znacząco pokiwała głową w bok, wskazując na niewielkie przejście w kształcie łuku, prowadzące do głębszych zakamarków baru. Od razu zrozumiał  o co chodzi, po czym prychnął rozbawiony.
- Nie, ja nie z takich.
- Wie pan, nasi klienci zazwyczaj przychodzą tylko w jednym celu... Westchnęła, wyraźnie zniesmaczona tym faktem. - Tacy jak pan, to rzadkość tutaj.
Dragneel spojrzał na nią współczująco, jednak po chwili zmienił temat.
- Nie mów mi przez per pan, nie jestem taki stary przecież.
- Wie pan... Wiesz, takie wymogi tej pracy. No i moralne. Położyła łokcie na ladę, opierając podbródek o splecione ze sobą dłonie - Ciężki dzień?
- Jak zawsze. Odparł sucho, upijając łyka napoju. Co miał jej powiedzieć? Nie mógł wyjawić, że jest gliną. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż w tych okolicach policja nie jest mile widziana, delikatnie rzecz ujmując. Gdy ponownie zaczął pić alkohol, poczuł mocne uderzenie w plecy, na co aż się zachłysnął napojem. Wściekły jak osa, odwrócił się w tył tylko po to, by dostrzec wyszczerzonego od ucha do ucha Gray'a.
- Co tam słychać, stary? Spytał nieco za głośno, gdyż wszyscy klienci baru wpatrywali się teraz w niego niczym w idiotę.
- Nie drzyj tak mordy. Warknął Natsu, mierząc przyjaciela pogardliwym wzrokiem.
- Coś taki wkurwiony? Nie popieprzyłeś sobie ostatnio czy jak?
- Masz może młotek przy sobie? 
- Po co Ci? Mina Fullbuster'a wyraźnie wskazywała na to, że nie zrozumiał towarzysza. Korzystając z okazji, zamówił to co samo co przyjaciel wcześniej.
- Żeby roztrzaskać Ci nim łeb, ot co. Odparł całkiem poważnie, dokańczając napój.
- Weź przestań. Lepiej powiedz, co tam słychać w biurze. Gdy blondynka podała mu zamówienie, podziękował jej skinięciem głowy. - Wziąłem sobie wczoraj wolne na dzisiaj, musiałem załatwić kilka spraw.
- Tak szczerze? Burdel na kółkach. Sprostował krótko opis sytuacji. - Pamiętasz jak ludzie z kryminalnego planowali zasadzkę na Szablozębnych? Wczoraj złapali jednego z nich i dzisiaj miałem go przesłuchać.
- I co? Powiedział coś?
- O czym rozmowa, milczy jak grób. Obowiązuje go jakaś cała ta zmowa milczenia.
- No to nie ciekawie... Czytałem dzisiejszy dziennik. Po kiego daliście cynk tym hienom?
- No problem w tym, że to nie nasza sprawka. Dłonią przeczesał swoje różowe włosy. Mamy wśród swoich donosiciela. Pytałem o to dzisiaj Gildartsa, ale oprócz tego nie chciał mi nic więcej powiedzieć.
Pochłonięci rozmową, nawet nie zauważyli jak blondynka, wycierając umyte kufle i kieliszki po alkoholu, z zainteresowaniem przysłuchuje się ich rozmowie. Wiedziałam, że to gliniarz, pomyślała w duchu. No bo w tym mieście nie ma już chyba mężczyzn, którzy nie patrzyliby na kobiety wygłodniałym wzrokiem. Odłożyła szklankę na wyłożonej na niewielkim stoliku przy ladzie ściereczce, po czym przysunęła się bliżej pod pretekstem umycia blatu, gdy tak naprawdę chciała po prostu podsłuchać o czym rozmawiają mężczyźni.
- Co teraz szefostwo ma zamiar z tym zrobić?
- Nie wiem. Mruknął różowowłosy. - Na pewno teraz będą wszystkich obserwować. 
- Kuźwa a nie dość nam już problemów? Wypił połowę piwa duszkiem, po czym odstawił kufel na ladę z charakterystycznym westchnięciem. Zamówili dwa kieliszki czystej wódki, którą wypili jednym łykiem a później kolejki same się mnożyły...
...
Czterech uzbrojonych mafiozów z Szablozębnych właśnie wysiadało z czarnych BMW, odbezpieczając swoje gnaty. Mieli tylko jeden cel, który musieli zlikwidować jak najszybciej. Czarnowłosy jako pierwszy stanął przed obskurnymi, dębowymi drzwiami a jasne kafelki lepiły się aż od rozlanego piwa. Jednym mocnym kopnięciem wyważył wejście, po czym za nim weszło kolejno trzech pozostałych towarzyszy. Nie minęła chwila a z ciemnych pokoi, zaczęły wybiegać niemalże nagie kobiety, krzycząc coś w różnych językach. Kiedy jedna z nich podskoczyła do mafioza, ten w odpowiedzi jedynie chwycił ją za łabędzią szyję i wyrzucił daleko przed siebie, przez co wylądowała na niewielkim stoliku, doszczętnie go niszcząc.
- Następnym razem nie będę taki łagodny. Warknął oschle, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i wolną dłonią jednego wkładając sobie do ust, po czym go odpalił. Brnął przed siebie niczym czołg, uderzając bronią włóczące mu się pod nogami panienki.
- Ej panowie, tu nie wolno wchodzić bez... Nie zdążył dokończyć, gdyż Rogue wymierzył lufą wprost w jego czoło, po czym po chwili bez skrupułów nacisnął spust, a srebrna kula przeszyła głowę alfonsa na wylot. Momentalnie z rany postrzałowej zaczęła trysnęła szkarłatna krew, brudząc jasne ściany korytarza. Gdy mężczyzna padł martwy na ziemię z głuchym hukiem, Cheney strzelił jeszcze kilka razy w jego głowę. Tak dla pewności.
...
- Stary... hyk... my to mamy przejebany żywot! Wyżalił się Gray, chwiejnie sięgając po następną kolejkę trunku.
- Dokładnie, kurde! Nie szanują... wyzywają... a jak im ktoś coś... hyk... podjebie, to co? Na policje biegną, skubańce jedne. Odparł żałośnie Natsu, prawie już leżąc na ladzie baru. Ledwo widział na oczy a umysł zamroczony alkoholem odmówił z nim współpracy.
- A ty... hyk... będziesz musiał przesłuchać tego gnojka z Szablozębnych... nie?
- Nic mi nie... Różowowłosy zachwiał się się chwilę na krzesełku, jednak w porę udało mu się utrzymać równowagę. Nie mów, kolego, nic mi nie mów. Nie po to piję, żeby się teraz wkur... hyk.. wiać.
- No to pijem aż oślepniem! Krzyknął Gray, podnosząc kieliszek w górę. Widzisz?
- Nie widzę.
- A widzisz! Czarnowłosy ze śmiechu aż zadławił się trunkiem.
Gdy nagle  z pobliskiej szafy grającej zaczął płynąć utwór Elvis'a Presley'a ''Heartbreak Hotel'', oboje rozczuleni chwycili się pod ramię i chwiejąc się z boku na bok, fałszowali słowa piosenki. Wyli na całego, zdzierając sobie przy tym struny głosowe. Mieli w nosie innych klientów oraz to, że patrzyli na policjantów jak na debili. Kawałek rockowy tak ich wciągnął, że unieśli kieliszki wysoko w górę i kiwali się na boki w rytm piosenki. Rozlewali alkohol po całym blacie, co spotkało się z cichym mamrotaniem blondynki, która co chwila przecierała mokrą ladę. Nagle jednak uszu czarnowłosego doszły podniesione, kobiece krzyki, na co wzdrygnął się nieco. Czknął. Kurwa.
- Słyszałeś to coś? Fullbuster chciał pokazać o co mu chodzi lecz jego palec zawirował w powietrzu a sam chłopak omal nie zaliczył bliskiego spotkania z podłogą.
- Ktoś tu chyba przedobrzył... Zaśmiał się Dragneel i chciał sięgnąć po szklankę do połowy wypełnioną bursztynowym whiskey, lecz w tej samej chwili oboje usłyszeli huk wystrzału i nagle naczynie roztrzaskało się w drobny mak a alkohol rozlał się po całym blacie.
- Deszcz wódki! Krzyknął rozradowany ciemnowłosy, wystawiając dłonie w poprzek.
Chwilę później tuż obok głowy Natsu przeleciała srebrna kula, o mało co nie rozrywając mu ucha. W jednej chwili chłopak opamiętał się a promile we krwi jakby ustąpiły zdrowemu rozsądkowi.
- Wódkowy deszcz! Gdzie słońce jest, tam i tęcza będzie! Wykrzykiwał Gray, wymachując na około rękami z tępą miną.
Różowowłosy spojrzał na przyjaciela jak na kosmitę. On sobie, kuźwa, z niego jaja robił?! Gdy nagle w ich stronę wystrzelono całą gromadę pocisków, błyskawicznie padł na ziemię, ciągnąc za sobą nieobecnego przyjaciela. Nim się spostrzegli, wszyscy klienci baru leżeli nieruchomo na ziemi w kałużach krwi ze świeżymi ranami postrzałowymi w najróżniejszych miejscach ciała. Źrenice Natsu aż rozszerzyły się w szoku, przy czym zasłonił jedynie usta dłonią, by nie zwymiotować. Może i nie byli zbytnio prawymi obywatelami, ale bądź co bądź ludźmi, mieli swoje rodziny, przyjaciół, życie... Zaklął coś cicho pod nosem.
- W kropli wódki zatopić smutki! Nie... hyk... jak to było... W kropli deszczu zatopić smutki...
Otępiały Dragneel spojrzał jedynie na pijanego policjanta błagalnie, po czym chwycił go za koszulę i przyciągnął do siebie.
- Co ty pierdolisz?!
- ... żeby ujrzeć świat w kolorach tęczy! Wpatrywał się w krople alkoholu kapiące na jego twarz z mokrego blatu, jednocześnie majacząc wyobraził sobie deszcz wódki i ledwo wyraźną tęczę. Zirytowany towarzysz uniósł prawą dłoń w górę i wymierzył kompletnie odciętemu od rzeczywistości Gray'owi siarczystego policzka. Nagle jednak chłopak rozbeczał się jak małe dziecko i wykrzyczał:
- Nie bij mnie!
Aż zadrżała mu powieka. Uderzył go raz jeszcze z drugiej strony.
- Alle alee o so chodziii? 
Funkcjonariusz widząc, że nic to nie dało, westchnął jedynie i wepchnął przyjaciela pod ladę. Po chwili jednak usłyszał kolejną serię strzałów i kobiecy okrzyk bólu, po czym zza barku wyłoniła się blondynka, trzymając się za zakrwawione ramię. Natsu już miał zamiar wstać i przeskoczyć przez ladę, jednak kobieta spojrzała na niego znacząco, by się nie wychylał. Wyjął broń z kabury i jednym sprawnym ruchem ją odbezpieczył, lekko unosząc się w górę. To co zobaczył, tylko spełniło jego najgorszy scenariusz. Czterech uzbrojonych po zęby osiłków weszło przez żelazne drzwi, celując we wszystko co tylko się ruszało. Cholera! Co miał robić? Jeśli otworzyłby ogień, wtedy najprawdopodobniej zginęłoby tylko więcej cywili. Jeżeli natomiast nie zrobiłby nic, w końcu by tam przyszli i podziurawili go jak ser szwajcarski. Westchnął cicho.
- Natsu Dragneel, wyłaź ty zapchlony kundlu! Warknął nieprzyjaźnie Rogue, rzucając niedopałek papierosa na podłogę.
Nie mógł teraz wyjść i rozpętać strzelaniny! Gdyby tylko mógł znaleźć jakiś sposób, żeby wyprowadzić tych wszystkich ludzi bezpiecznie... Plecami oparł się o podświetlaną ściankę baru i przyłożył sobie broń do piersi, trzymając ją oburącz. Co robić?! Przecież nie chciał tam siedzieć w nieskończoność jak dupa wołowa! Dość tego, pomyślał w duchu. Powoli zaczął wstawać z rękoma uniesionymi w górze, jednak w tej samej chwili usłyszał kobiecy pisk i uniósł się nieco, by zorientować w sytuacji.
- Puszczaj ty świrze! Brązowooka próbowała się wyrwać ciągnącemu ją za włosy mężczyźnie, lecz ten tylko brutalnie szarpnął ją do góry i przystawił jej lufę do skroni.
- No więc jak, Dragneel, wyjdziesz po dobroci czy mam wpakować kulkę w tą jej śliczną główkę? W głosie gangstera można było wyczuć, że nie żartuje.
Lucy przymrużyła powieki i nabrała powietrza w płuca, po czym głośno wykrzyczała.
- NIE WAŻ SIĘ WYCHODZIĆ, DO CHOLERY! 
- Zamknij mordę! Rozzłoszczony mafioza z całej siły uderzył ją kolanem w brzuch, na co ta opadła na ziemię, kuląc się z bólu i od czasu do czasu kaszląc krwią.
Natsu nie wytrzymał. Kiedy zobaczył, jak ten sukinsyn uderzył bezbronną kobietę, coś w nim pękło. To już nie fakt, że jest stróżem prawa ale zwykła ludzka moralność. Nienawidził damskich bokserów. Kiedy wstał wściekły jak nigdy, kątem oka zauważył jak dwójka mężczyzn wynosi z lokalu nieprzytomnego przyjaciela, który nieobecny mamrotał bezsensownie jakieś słowa. Zaklął cicho pod nosem i wystrzelił w ich stronę kilka pocisków, sam starając się unikać strzałów ze strony czarnowłosego i jego świty.
- Kto pija piwo, ten szcza krzywo! Mruknął Gray, nieświadomy powagi sytuacji.
Niosąca go pod ramię dwójka spojrzała na siebie tępo, po czym oboje westchnęli widząc błogą minę policjanta.
- Kto to widział, żeby gliniarz zaliczył takiego zgona?
- Są ludzie i krawężniki. Odpowiedział bezradnie gangster, jednak zaraz został powalony za ziemię przez Fullbustera, który chwiejnym krokiem, uklęknął przed nimi i poklepał ich po ramieniu.
- Sorry panowie, ale nie odkłada... hyk... się na jutro tego, co można wypić dziś.
Tymczasem Natsu krył się za kolejnymi stolikami i przez wszędzie wokół panujący dym, który skutecznie ograniczał mu widoczność strzelał w przeciwników na oślep. Huk pękających szyb, odgłosy gruzu opadającego na podłogę, przeraźliwe wrzaski cywili i stale wykrzykiwane w jego stronę przekleństwa, odbijały się mu echem w głowie i nie pozwalały racjonalnie myśleć. Nagle jednak strzelaninę przerwał dźwięk tłuczonego szkła i męski jazgot. Odwrócił się nieco w tył by doszukać się przyczyny tego zajścia, lecz nagle jego oczom ukazała się lekko zadrapana blondynka z roztrzepanymi włosami oraz rozbita butelka w jej dłoni. Zaraz obok leżał przewodnik wrogiej grupy, który niemalże klęczał na kolanach i zasłaniał rękoma zakrwawioną twarz. Jego towarzyszy nagle ogarnęła bezradność, jednak Dragneel aż nazbyt szybko to wyczuł i opróżnił w ich stronę cały magazynek.
- Ty suko! Warknął czarnowłosy, jednak zaraz na jego twarzy odbił się odcisk pantofla dziewczyny. Splunęła tylko na niego i stopą docisnęła jego głowę do ziemi.
- Jeszcze raz kiedykolwiek spróbuj mnie tak nazwać a następnym razem twoja twarz będzie miała bliskie spotkanie z moją szpilką. Odpowiedziała dumnie, podbiegając do funkcjonariusza. - Nic Ci nie jest?
- Bywało gorzej. Zaśmiał się. - Całkiem silna jesteś. Nie chciałabyś wskoczyć w mundur?
- Nie, pogrubiałby mnie. 
Różwowowłosy westchnął jedynie rozbawiony.
- No chyba nie jest tak dobrze... Dostrzegła ranę postrzałową na jego lewym ramieniu. - Musimy szybko jechać do przychodni, wykrwawisz się.
- Eeee tam. Machnął niedbale dłonią. Jakoś wcześniej, nawet nie zauważył, że tym gnojom udało się go trafić. Czy to możliwe, że w całej swojej karierze policyjnej dostał już tyle kulek, że praktycznie nie czuł bólu?
- To nie żadne ''Eeee tam''. Tą ranę musi obejrzeć lekarz!
Spojrzał na jej zmartwioną twarz, po czym wzdrygnął się, gdy do baru zaczynali zlatywać się towarzysze tych gnojków. Jednym sprawnym ruchem wstał i pociągnął za sobą przyjaciółkę, następnie oboje chwycili czarnowłosego pod ramię i jak najszybciej zaczęli uciekać w popłochu. Za dużo atrakcji jak na jeden dzień. Starali się wymijać pociski nalatujące w ich stronę, jednak nie było to łatwe z niemogącym nawet ustać porządnie kompanem. Nagle blondynka poczuła, jak twarz czarnowłosego wylądowała w rowku między jej piersiami, na co zarumieniła się nieznacznie.
- Ej, weź jakoś ujarzmij te swoje balony, bo o mało co mi oka nie wybiły! Oburzył się Gray, palcem pukając w jej dorodną pierś.
- I właśnie szkoda, że Ci nie wybiły, ćwoku! Zabieraj tego ryja z moich cycków!
Natsu wlepił w nią gały zaszokowany, lecz postanowił nawet tego nie komentować. Nie chciał, żeby i mu się oberwało. Przełknął ślinę w gardle. Ostra babka. Gdy już oddalili się na w miarę bezpieczną odległość, stanęli na kamiennej dróżce, biorąc głębokie i szybkie wdechy. Rzucili kompletnie nieogarniętego przyjaciela na ziemię, po czym oboje oparli się o ścianę pobliskiej kamienicy.
- Co teraz? Chyba nie zamierzasz tam wrócić. Powiedział, próbując jakoś zatamować krwawienie z rany. Trafił w sedno.
- Wiesz, no ja... Zacięła się na moment.  -Mieszkam niedaleko, nie martw się.
- Na pewno? To nie są jakieś podrzędne chojraki. Teraz może zrobić się tu bardzo niebezpiecznie.
- Tak, poradzę sobie. Odgarnęła niesforny kosmyk włosów z twarzy. - A co z Tobą? Jesteś przecież ranny.
- To nic takiego, gorzej bolało. Wyszczerzony przymknął jedno oko.
Nagle różowowłosy poczuł delikatne wibracje w kieszeni jasnych jeansów, po czym wyciągnął z niej wibrującą komórkę i odebrał.
- Dragneel, słucham.
Tymczasem blondynka ukradkiem obserwowała spokojną twarz mężczyzny. Ciemnozielone tęczówki wpatrzone były w jasny nieboskłon a różowe kosmyki włosów tak zmysłowo opadały na jego lśniące od kropel potu czoło. Łagodne rysy twarzy idealnie komponowały się z jasną karnacją i do tego jeszcze ten delikatny zarost... Nie! O czym ona myślała?! Poklepała się po policzku na opamiętanie.
- Wszystko gra? Zapytał rozbawionym głosem Natsu, który od dłuższego czasu przyglądał się jakby nieobecnej dziewczynie. Uśmiechnął się zwycięsko pod nosem, kiedy cała się zaczerwieniła. Spodobał jej się? Cóż, nie przeszkadzało mu to. A wręcz przeciwnie, nawet odczuwał niesamowitą satysfakcję.
- No nie gap się tak. Fuknęła z obrażoną miną, krzyżując ramiona na piersiach.
Zaśmiał się. Co za interesujące stworzenie.
- No nic, muszę się zbierać i zrobić coś z tym pajacem. Wskazał na fałszującego coś pod nosem przyjaciela. - Na pewno sobie...
- Tak, poradzę sobie. Przerwała mu i wstała, otrzepując z kurzu swój roboczy uniform. - Dziękuję... za pomoc.
- To mój obowiązek. Uśmiechnął się zniewalająco, podnosząc z ziemi czarnowłosego i zarzucił sobie na barki jego ramię. - Na razie!
Lucy jeszcze przez chwilę wpatrywała się w oddalające się sylwetki mężczyzn, z lekkim uśmiechem. Byli na swój sposób... uroczy? No głównie bezmyślni ale mimo to... cieszyła się, że ich spotkała. Przyłożyła sobie dłoń do serca, w którym zagościło przyjemne ciepło. Po raz pierwszy, ktokolwiek był do niej tak przyjaźnie nastawiony. Nie krzyczał, nie bił, nie straszył, nie narzucał się... po prostu rozmawiał. Nim zdążyła się zorientować, obiekty jej rozmyślań zniknęły z pola horyzontu i znów została sama. Westchnęła cicho i zrobiła krok w przód. Po chwili pod stopą poczuła coś miękkiego i chropowatego. Podniosła nogę do góry i dostrzegła ciemnozieloną książeczkę, którą podniosła i otworzyła.
- Natsu Dragneel... chyba znów się spotkamy.



Co się... kurde, stało?
Obudził się ze strasznym bólem głowy, czuł w czaszce rytmicznie dudnienie a światło słoneczne niesamowicie raziło go w oczy. Która to już godzina? Przekręcił się na bok, jednak zaraz poczuł ostre rwanie w lewym ramieniu. Westchnął. No tak, przecież wczoraj dostał kulkę, która według Poryulisci rozerwała mu mięsień... Na samo wspomnienie złości kobiety, aż przeszły go nieprzyjemne dreszcze. Ludzie złoci, przecież to tylko drobna rana... Obolały po chwili wstał i skierował się do niewielkiej komody, na której stało prostokątne, wykonane z dębowego drewna radio. Otworzył górną klapę, po czym z pliku płyt gramofonowych wyciągnął jedną czarną, na której widniał napis ''ABBA''. Zgrabnym ruchem włożył ją do gramofonu i próbował włączyć, jednak nie dało to żadnego skutku.
- Zasrany grat... No działaj, do cholery! Rozzłoszczony z całej siły otwartą dłonią uderzył w urządzenie, po czym do jego uszu dotarła tak lubiana przez niego piosenka.
- No widzisz, jak chcesz to potrafisz! Wyszczerzył się, zadowolony z siebie. Trochę siły i wszystko da się załatwić. Leniwie poczłapał do kuchni i powoli zaczął wyciągać z lodówki coś na śniadanie. Przez wydarzenia ostatnich dni, zrobił się nieziemsko głodny. Pogwizdując sobie coś pod nosem odpalił piecyk, po czym na ogniu położył patelnię, na której już delikatnie rozpływała się kostka margaryny. Gdy maślany wyrób zaczął przyjemnie skwierczeć, Dragneel pokroił boczek i wsypał go na patelnię, po czym rozbił jajka i wylał je na smażące się mięso. Nagle usłyszał dzwonek od wejścia, po czym wziął pierwszą lepszą ścierkę i poszedł otworzyć. Osoba stojąca w progu niemało go zaskoczyła.
- Cześć. Przywitała się nieco nieśmiało blondynka, nerwowo ściskająca pasek swojej torebki.
- Siemka, wejdź. Przesunął się nieco od wejścia, by dziewczyna mogła wejść do środka.
Niepewnie weszła od środka i zmierzyła spojrzeniem niewielki pokoik. Przytulnie.
- No więc... po co przyszłaś? Mężczyzna podrapał się w tył głowy.
Heartfilia pogrzebała chwilę w torebce a po chwili wyciągnęła z niej zieloną, nieco pożółkłą książeczkę.
- Mój dowód! Odebrał od niej swoją własność.  - Szukałem go wczoraj, skąd go masz?
- Zgubiłeś go jak uciekaliśmy przed tymi gangsterami. 
- Dzięki. Zrobić Ci może kawy?
- Nie przepadam.
- Herbaty?
- Wysusza.
- Wody?
- Nie, dziękuję.
- No to co mam Ci dać, wódki kuźwa?!
Dziewczyna spojrzała na niego krzywo. Natsu westchnął po chwili i zaprosił ją do salonu. Nie był jakoś specjalnie wystrojony. Brązowa, skórzana kanapa stała pod kremową ścianą a tuż obok niej wykonane z tego samego materiału dwa fotele. W centralnej części ulokowany był ciemny stolik, który stał na czerwonym, puszystym dywanie. Po drugiej stronie znajdowały się szafa i jakieś mniejsze komódki. Całość oświetlało brudne od smug po deszczu okno, które ''dekorować'' miała szara firana. Wszystko wyglądałoby w miarę schludnie, gdyby nie brudne gacie i skarpety walające się po całej podłodze, oraz pudełka po gdzie nie gdzie niedojedzonej pizzy.
- Wybacz za bałagan, nie wiedziałem, że będę miał gości. Uśmiechnął się zakłopotany.
Nagle blondynka pociągnęła kilka razy nosem i poczuła ostry zapach spalenizny dobiegający z kuchni. Spojrzała pytająco na Natsu, który zdawał się nie czuć drażniącego swądu oraz nie dostrzegać szarego dymu.
- Eeeee... Wiesz, że chyba kuchnia Ci się pali? Wskazała palcem za zadymione pomieszczenie.
- Co? Stał jak otępiały, patrząc na dziewczynę jak na kosmitkę. Po chwili spiął się i zamrugał kilka razy. -  Kurwa moje żarcie!
Ledwo to wykrzyczał a pobiegł do łazienki po miotłę i desperacko uderzał nią w syczący płomieniami piecyk. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem. Chwilę później wbiegła do kuchni zaraz za Dragneel'em i widok, który zastała wprawił ją w osłupienie. Natsu latał po całym pomieszczeniu z płonącą  niczym pochodnia miotłą w dłoniach, po czym rzucił ją w stronę Lucy.
- Łapaj! Wydarł się Natsu, próbując ratować swoje śniadanie.
- Zdurniałeś?! Rzuciła przedmiot na podłogę, przez którego płomień, ogniem zaprószyły się jasne zasłonki.
Chłopak jednym zgrabnym ruchem przerzucił ją sobie przez ramię i wybiegł z mieszkania. Przez pośpiech omal nie wywrócił się na schodach. Biegł jak opętany, nawet nie zauważając zszokowanej sąsiadki w dość sędziwym wieku, która patrzyła na nich jak na idiotów. Pies, którego trzymała na smyczy aż jęknął cicho i przekręcił łebek w bok, jakby uważał ową dwójkę za parę kompletnych kretynów. Gdy znajdowali się już na zewnątrz, rozzłoszczona i przerażona blondynka chwyciła komórkę i wystukała numer straży pożarnej.
- Chaty nie mam, żarcia nie mam, nic nie mam... Jęknął zrozpaczony policjant, obserwując jak ogień trawi jego szarawe zasłonki.


- Macie więcej szczęścia niż rozumu. Mruknął strażak, który obserwował jak jego podwładni dogaszają płomienie.
- A co z miesz...
- A co z moim żarciem?! Przerwał blondynce przejęty Natsu, który uparcie próbował ominąć grupę przeciwpożarowców.
- Szefie... Za mężczyzną w ciemnym uniformie z odblaskami pojawił się dość ciamajdowaty chłopak, z osmoloną patelnią w dłoniach. Przepełniony nadzieją Dragneel, od razu wyrwał mu przedmiot myśląc, że jajecznica ocalała, jednak ku jego rozczarowaniu po śniadaniu został jedynie kawałek spalenizny.
- Prawdopodobnie przyczyną pożaru była ta patelnia, pewnie jakiś ćwok zostawił włączony piecyk i o tym zapomniał.
Różowowłosy wzdrygnął się na moment, po czym zmierzył chłopaka ostrym spojrzeniem.
- Jakiś co?!
- No po prostu idiota jakiś. Jak można zapomnieć o takiej rzeczy? Gdybym spotkał tego durnia... Strzelił piąstkami, co spotkało się jedynie z uderzeniem się w czoło z otwartej dłoni jego protegowanego.
- To co byś zrobił? Policjant zrobił się poważny.
- Wyluzuj, o co Ci chodzi?
- O to, że to moja patelnia, moja chata i wcale nie zapomniałem, tylko ta blondyna mnie zagadała!
- Czyli, że to moja wina, tak?! Zbulwersowała się dziewczyna.
- No a czyja jak nie twoja?!
- Ty mały, różowy...
Ich sprzeczkę przerwało ciche chrząknięcie kapitana oddziału strażaków. 
- Synek, tym razem Ci odpuszczę ale następnym razem, pójdziesz siedzieć za zaprószenie ognia. 
Mężczyzna słysząc to, zacisnął pięść w złości, omal nie wbijając sobie paznokci w skórę. Blondynka obserwowała jedynie pulsującą żyłkę na jego czole i wiedziała, że nie wyniknie z tego nic dobrego. 
- Posłuchaj, ja nie jestem żadnym twoim synem do cholery!
- Spokojnie młody, nie unoś się tak.
Dragneel był już na granicy wytrzymałości.
- To ruszcie stąd swoje grube dupska i spieprzajcie tam skąd przyleźliście, skoro nie macie nic do roboty! Bo sam was osobiście stąd wypieprzę!
- W takim razie zawiadomimy policję, że przeszkadzasz w wypełnianiu naszych obowiązków.
Słysząc to, różowowłosy uśmiechnął się jadowicie.
- Serio? W takim razie sierżant sztabowy Natsu Dragneel się kłania. Jakiś problem?
Dowódca strażaków stanął w zdumieniu, wpatrując się wielkimi jak talerze oczyma w rozpromienioną twarz chłopaka. Chciał coś powiedzieć ale język tak się mu plątał z szoku, że nie był w stanie wykrztusić nawet słowa. Dziewczyna nie wytrzymała i po chwili gruchnęła śmiechem, co spotkało się ze zniewalającym uśmiechem towarzysza. Chłopak jednym zgrabnym ruchem wyjął z kieszeni spodni odznakę, po czym pokazał ją strażakom i wszedł do kamienicy. Na całej klatce czuć było woń spalenizny, jednak nie za bardzo mu to przeszkadzało. Ani wyzwiska kierowane w jego stronę przez rozwścieczonych jego nieodpowiedzialnością pozostałych lokatorów. Gdy wszedł do mieszkania, spojrzał zatroskanym wzrokiem na spaloną kuchnię. Kremowe ściany były teraz spowite czarnymi smugami, z szarych zasłonek zostały jedynie strzępki a osmolona kuchenka praktycznie nie dawała się już do użytku. Podrapał się w tył głowy z westchnieniem. No nic, teraz będzie musiał zapieprzać w robocie dwa razy ciężej, żeby zrobić remont...
- Przepraszam. Mruknęła smutno blondynka, taksując wzrokiem zniszczenia po pożarze. W końcu to z jej winy było całe to zamieszanie...
- Daj spokój i tak chciałem tu odnowić ale zawsze miałem sto pięćdziesiąt innych rzeczy na głowie. Teraz będę do tego zmuszony. Puścił jej perskie oczko.
- Nie rozumiem Cię, Natsu. Zawsze jesteś do wszystkiego tak pozytywnie nastawiony, nawet jeśli spaliłam Ci kuchnię. Zadziwiasz mnie.
- To nie twoja wina. Odburknął w odpowiedzi, machając niedbale dłonią. - Chociaż w sumie, głodny jestem...
- Wiem! Dziewczyna pstryknęła w palce. - Może wstąpimy do mnie i zrobię Ci coś do jedzenia? Chciałabym Ci to jakoś wynagrodzić.
- Nie widzę problemu. Po chwili przysunął się do niej nieznacznie, z chytrym uśmiechem. - Czyżbyś zapraszała mnie na randkę?
W jednej chwili policzki niesamowicie ją zapiekły a dłonie jakby samoistnie zaczęły wędrować w różne strony. O czym on myślał?! Wzięła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu w myślach.
- Żadna randka! Krzyknęła. - Po prostu... Chcę zrobić Ci żarcie, bo chyba teraz sam już nie masz na czym go zrobić, nie?!
Zaśmiał się pod nosem. 
- Dobra dobra... A masz coś dobrego?
- Chodź to się przekonasz. 
Policjant nic więcej nie mówiąc, wziął do ręki najbliższą kurtkę i włożył ją na siebie, po czym zabrał co ważniejsze i zamknął mieszkanie na klucz. Na samą myśl o czymś ''dobrym'' ślinka sama ciekła mu z ust. Potarł chytrze o siebie dłonie. Panie i panowie, ten oto siedzący na ławie oskarżonych funkcjonariusz policji, Natsu Dragneel, podstępnie nadużył gościnności niewinnej dziewczyny, po czym upił ją i w perfidny sposób wykorzystał... - Zaśmiał się diabeł w nim. Nie nie nie! O czym on do cholery rozmyślał?! Westchnął cicho. Tak czy siak, zapowiadał się ciekawy wieczór.


Mieszkanie dziewczyny, tak jak się spodziewał nie było zbytnio ekskluzywne jednak idealnie wysprzątane. Płyty, ubrania, drobniejsze przedmioty... wszystko leżało na swoim miejscu. Uśmiechnął się pod nosem. Przydałaby mu się taka gosposia. No gdyby tylko byłoby go jeszcze na nią stać...
- Rozgość się. Blondynka zaprowadziła go do jasno oświetlonego salonu, po czym gestem dłoni wskazała by usiadł na kanapie. Gdy wykonał jej polecenie, błyskawicznie zniknęła w kuchni z siatką zakupów, które kupili po drodze. Tymczasem Natsu rozmyślał nad sprawą Eucliffe'a. Przecież musiał być jakiś sposób, by wyciągnąć z niego informacje. W końcu każdego da się złamać, tylko trzeba znaleźć sposób. Był niemalże pewien, że za jakiś czas sam by zaczął sypać ale problem w tym, że przed przybyciem prokuratora musieli zdać już cały raport i zebrać dowody... Westchnął cicho i rozmierzwił swoją różową czuprynę. Z miejsca w którym siedział, miał doskonały widok na obszerną kuchnię, którą od salonu dzieliła jedynie kolorowa zasłonka, przewieszona między dwiema kolumnami z cegły. Obserwował dokładnie, jak dziewczyna z zaangażowaniem przygotowuje posiłek. Co z resztą mógł wyczuć w powietrzu, bo apetyczny zapach pieczonej wołowiny tylko napędzał jego głód. Po chwili wyciągnął paczkę Marlboro i wyciągnął z niej jednego papierosa, od razu wkładając go sobie do ust.
- Mogę zapalić?
- Tak ale wyjdź do okna, nie lubię jak potem w całym domu śmierdzi papierochami. Mruknęła, nie odrywając się od krojenia cebuli w kostkę. Chłopak warknął coś niezrozumiale i z trudem udało mu się otworzyć niemalże odpadające z zawiasów okno. Chwycił w dłoń srebrne zippo* i kciukiem przekręcił zardzewiałą lekko zębatkę i po chwili zaciągnął się szarawym dymem. Oparł łokcie o biały parapet i spojrzał na rozgwieżdżone niebo. Pamiętał, jak za łebka uwielbiał oglądać gwiazdy z Gildartsem. To on opowiedział mu o przeróżnych konstelacjach i nauczył ich nazw. Pokazał mu Gwiazdę Polarną, wyjaśnił dlaczego te jasne kropeczki tak świecą... Podrapał się w tył głowy na ten nagły przypływ wspomnień. niedawno jeszcze był nierozgarniętym gówniarzem, z przekonaniem, że wszystko mu wolno i wszyscy go popierają w tym co robi. A ten co? Był gliną, miał własne mieszkanie, własne pieniądze. Kto by pomyślał, że ten chuligan stanie się honorowym policjantem...
- Natsu? Z zamyśleń wyrwało go delikatne szturchnięcie w ramię. Chłopak kątem oka dostrzegł zmartwioną minę blondynki, na co tylko uśmiechnął się delikatnie. Ostatni raz zaciągnął się słodko-gorzkim dymem i wyrzucił peta na ulicę, zamykając okno. Gdy przerzucił spojrzenie na salon, od razu rzucił mu się w oczy niewielki stół, zapełniony po brzegi różnymi smakołykami. Nic więcej nie mówiąc, od razu usiadł i zaczął zajadać się  jajecznicą z boczkiem.
- Smakuje? Zapytała dźwięcznie dziewczyna, podpierając dłońmi podbródek.
- Bardzfo! Wymamrotał Natsu, wpychając do ust kolejną porcję jedzenia.
- Cieszę się. Odparła i po chwili sama zabrała się za pałaszowanie kolacji, gdy nagle wyciągnęła z szafki i postawiła na stół dość sporą butelkę wina. Podała mu kieliszek i chwilę później naczynie wypełniła szkarłatna ciecz. Unieśli szklanki w górę i uderzyli je delikatnie o siebie, co wydało charakterystyczny dźwięk. Od razu wypili całość duszkiem, po czym Heartfilia nalała im następną kolejkę...


- Dziękuję Ci za wczoraj. Mruknęła Lucy, z czerwonymi od alkoholu policzkami. - Gdyby nie ty, nie wiem co by się stało...
- Już Ci.. hyk... powiedziałem, to nic takiego... Po chwili chłopak oparł głowę o tył kanapy i rozłożył ramiona w poprzek - Jakim cudem... hyk... się jeszcze nie schlałaś?
Zaśmiała się.
- Po prostu masz słabą głowę.
Już miał się za to obrazić ale gdy chciał wstać do ubikacji, całe ciało nagle przeszło dziwne odrętwienie. Po chwili odpuścił i westchnął ciężko. No może miała trochę racji...
- Nalać Ci jeszcze? Spytała, przystawiając wylot szyjki butelki do krawędzi jego kieliszka. Machnął niedbale dłonią, kiwając przecząco głową.
- Chyba spasuję, bo do domu nie wrócę...
- A może byś został jednak, co? Zamruczała po chwili, przysuwając się do policjanta kocimi ruchami. Seksownie usadowiła się na jego biodrach, wbijając pośladki w krocze mężczyzny. Spojrzał na nią jak na wariatkę, dla pewności mrugając kilka razy. Czy on śnił? Dostawiała się do niego?! Porąbało ją czy co?! Debilu, dlaczego nie skorzystasz z okazji, przecież sama pcha Ci się do łóżka... Znów zaśmiała się chytrze ciemniejsza strona Natsu. Nim zdążył zaprotestować, dziewczyna jednym zgrabnym ruchem ściągnęła białą koszulę, ukazując mu w pełni swoje dorodne, mleczne piersi ukryte pod czarnym, koronkowym stanikiem. Myślał, że oczy niemal nie wyjdą mu z orbit, kiedy blondynka śmiało chwyciła jego dłonie i położyła je na swoich biodrach, po czym zabrała się za rozpinanie guzików koszuli mężczyzny. 
- Lucy, co ty kurwa robisz?!
- Ciiiii... Przystawiła mu palec wskazujący do ust i momentalnie wpiła malinowe wargi w jego szyję i delikatnie zassała jego skórę, tworząc malinkę. Natsu zamruczał cicho, przymrużając delikatnie powieki. Nie, nie, nie! Nie mogą! To złe, kurde! Nie moralne! Idioto, toż to zwykła kobieta, przelecisz i zostawisz - znów odezwał się jego diabeł. Gdy w końcu wpiła się namiętnie w jego usta, postanowił, że nie będzie się dłużej opierał i zaczął odwzajemniać niemalże agresywne pocałunki. Zdziwił się jednak, kiedy kobieta oderwała się od niego i obdarzyła współczującym wzrokiem. Wyraz jej twarzy nie zwiastował niczego dobrego.
- Przepraszam... Nim zdążyła wyszeptać, nagle oboje usłyszeli trzask łamiącego się drewna i wyszarpanego zamka od drzwi, po czym po chwili dudnienie potężnych kroków.

---------------------------------------------------

No więc mamy 2 rozdział. I jak wrażenia? :P
Wzięłam go trochę na wesoło, takie małe rozluźnienie przed większą akcją. ^.^
Mam nadzieję, że każdy chociaż raz zaśmiał się czytając ten epizod, przynajmniej rozbawienie was było moim zamierzeniem :D
A rozdział ten w całości dedykuję mojej kochanej Yashy, która bardzo mi pomogła przy pisaniu go oraz dziękuję za te wszystkie bóle brzucha, których nabawiłam się rozmawiając z nią xD
Dziękuję także wszystkim, którzy skomentowali poprzedni post. To dzięki takim opiniom, dostałam skrzydeł i wena na ten rozdział aż sama przyszła.
Trzymajcie się dzióbki ;*

*zippo - zapalniczka benzynowa z możliwością uzupełniania paliwa wykonywana z metalu. Jej zaletą jest  to, iż posiada system windproof, który umożliwia korzystanie z niej nawet przy silnym wietrze (płomień nie gaśnie). [LINK]