5 lutego, centrum miasta
Wybiła punkt dwudziesta pierwsza. Pierwsze burzowe chmury spowiły Magnolię, zasłaniając rozgwieżdżone niebo piętrzące się nad miastem. W ciemnym apartamencie na przedmieściach, na bujanym fotelu siedział dość wysoki i masywny mężczyzna. Siedział skulony, zupełnie bez życia, wyglądem przypominający zepsutą lalkę. Upił łyka Jack'a Daniels'a i westchnął, przecierając twarz dłonią. Z zainteresowaniem nasłuchiwał jak pierwsze krople deszczu, agresywnie obijają się o przezroczystą szybę, zostawiając na niej różnej wielkości smugi. Spojrzał na horyzont za oknem. Nagle, jasna, rozgałęziona błyskawica przecięła nieboskłon, a kilka sekund później jego uszu doszedł odgłos grzmotu.
Trzymając w dłoni złotą obrączkę ślubną, obracał nią na wszystkie strony, bawił się, zakładał na palec i ściągał aż w końcu zaczął się jej przyglądać. W końcu po jej wewnętrznej stronie dostrzegł wygrawerowany napis: Cornelia. Minęło już trzynaście lat odkąd stracił jedyną kobietę w swoim życiu, którą kochał całym sercem. Jej nieobecność była jak ćmiący ząb. Tęsknił za nią. Czasem tęsknota słabła, ale gdy tylko spojrzał na owoc ich miłości, ich ukochaną córeczkę, wracała dwukrotnie wzmocniona. Każdego roku, rozgoryczenie i złość coraz bardziej wzrastały. Na samego siebie, bo to przecież z jego winy, ukochana nie żyła. Sięgnął po kolejną butelkę whiskey i wypił całą jej zawartość jednym haustem.
Wierzchem dłoni przetarł krople alkoholowego trunku, które płynęły beztrosko po jego podbródku.
Otulony przez uspokajającą ciszę i ciemność, w samotności znów zaczął się upijać.
Zastanawiał się, kim jest, gdzie jest, jak mógł tak skończyć. Kiedy to wszystko tak diametralnie się spieprzyło. Potrzebował chwili na zebranie myśli, jednak umysł zamroczony alkoholem niezbyt chciał z nim współpracować.
Kolejna wibracja telefonu komórkowego, leżącego na stoliku, zaskoczyła go. Kto go mógł nawiedzać o tej porze? Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, bynajmniej nie tego dnia.
Jednak irytujący przedmiot nie miał zamiaru dać mu spokoju, więc chwycił komórkę i odblokował ekran.
Nagle odgoniony bijącym światłem wyświetlacza, zaklął pod nosem wiązankę przekleństw. Szybko najechał na wiadomości.
No, gdzie ty jesteś?! Potrzebne wsparcie.
Co go to obchodziło? Nie miał dziś na to wystarczająco dużo sił.
Rzucił telefonem gdzieś w kąt. I znów spowiła go cisza. Tak piękna, tak niezwykła w swojej prostocie.
...
Kurwa, by to jego jebana mać była!
Tak w myślach przeklinała Cana, kiedy po godzinach pracy, musiała wracać w deszczu do domu, na dodatek po ciemku. W białych addidasach już pomału jej chlupało od nadmiaru wody, a przemoczona, skórzana kurtka, przykleiła się do jej ciała, uniemożliwiając wykonywanie większych ruchów. Nie miała dzisiaj za dużo roboty. Zaledwie kilka włamań, zgarnęła kilku ćpunów. Norma...
Czasem miała wrażenie, że to miasto funkcjonuje tylko nocą. Ludzie zaczynają wychodzić z domów, szykują się na imprezy, wszystkie światła nagle się rozbłyskują, zaczynają otwierać się wszystkie kluby... A dla niej oznacza to tyle, co więcej roboty dla biura. Ludzie klną na organy ścigania, a jak przyjdzie co do czego, do to nich wydzwaniają. Westchnęła. Kiedy zobaczyła wysoki, betonowy blok, piętrzący się aż ku nieboskłonowi, w duchu podziękowała Bogu, za to, że mieszka w miarę blisko agencji. Gdy doszła już do drzwi, wyjęła z torebki srebrne klucze i drżącą z zimna, bladą dłonią wsadziła je do zamka, na co ten wesoło zazgrzytał i dziewczyna mogła wejść. Przeszła obok starej, zardzewiałej już windy. Nawet nie pomyślała, żeby do niej wsiąść. Po prostu od lat była już nieczynna i przez tak długi okres nieużytkowania była już kompletnie zrujnowana. Jak cały ten budynek... z każdej ściany już dawno zaczął odpadać tynk, gówniarze z osiedla przychodzili tu co chwila i malowali po ścianach jakieś bazgroły a barierka przy schodach lada moment a rozleciałaby się komuś w rękach. Zresztą nie było jej stać na mieszkanie w lepszej okolicy. Ledwo starczyło jej na przeżycie do każdej wypłaty a co tu dopiero mówić o nowym mieszkaniu. Czwarte piętro, piąte piętro... doszła w końcu na siódme piętro i zauważyła nowe graffiti zaraz obok drzwi swojego lokum. Poprawiła tylko swoje kasztanowe włosy i westchnęła z zażenowania. Młodzież w tych czasach nie miała serio co robić... Ponownie wyjęła klucze i przekręciła zamek. Kiedy tylko otworzyła drzwi, od razu spowiła ją woń alkoholu. Więc ojciec znów pił. Zamykając drzwi, po omacku próbowała znaleźć włącznik światła, jednak po chwili uderzyła w coś stopą i przeżyła bliskie spotkanie z podłogą. Odgłos tłuczonego szkła odbił się echem od pustych ścian mieszkania na co Gildarts nagle się wzdrygnął. Obolała dziewczyna, miotając wiązanką przekleństw, wstała na równe nogi i uniosła jeszcze całą, pustą butelkę po whiskey do góry.
- Znów to samo, co? Szepnęła sama do siebie, kołysząc butelką, po czym zdjęła z siebie przemoczone ubrania i weszła do swojego pokoju po suchą odzież i ręcznik.
Czasem miała wrażenie, że to miasto funkcjonuje tylko nocą. Ludzie zaczynają wychodzić z domów, szykują się na imprezy, wszystkie światła nagle się rozbłyskują, zaczynają otwierać się wszystkie kluby... A dla niej oznacza to tyle, co więcej roboty dla biura. Ludzie klną na organy ścigania, a jak przyjdzie co do czego, do to nich wydzwaniają. Westchnęła. Kiedy zobaczyła wysoki, betonowy blok, piętrzący się aż ku nieboskłonowi, w duchu podziękowała Bogu, za to, że mieszka w miarę blisko agencji. Gdy doszła już do drzwi, wyjęła z torebki srebrne klucze i drżącą z zimna, bladą dłonią wsadziła je do zamka, na co ten wesoło zazgrzytał i dziewczyna mogła wejść. Przeszła obok starej, zardzewiałej już windy. Nawet nie pomyślała, żeby do niej wsiąść. Po prostu od lat była już nieczynna i przez tak długi okres nieużytkowania była już kompletnie zrujnowana. Jak cały ten budynek... z każdej ściany już dawno zaczął odpadać tynk, gówniarze z osiedla przychodzili tu co chwila i malowali po ścianach jakieś bazgroły a barierka przy schodach lada moment a rozleciałaby się komuś w rękach. Zresztą nie było jej stać na mieszkanie w lepszej okolicy. Ledwo starczyło jej na przeżycie do każdej wypłaty a co tu dopiero mówić o nowym mieszkaniu. Czwarte piętro, piąte piętro... doszła w końcu na siódme piętro i zauważyła nowe graffiti zaraz obok drzwi swojego lokum. Poprawiła tylko swoje kasztanowe włosy i westchnęła z zażenowania. Młodzież w tych czasach nie miała serio co robić... Ponownie wyjęła klucze i przekręciła zamek. Kiedy tylko otworzyła drzwi, od razu spowiła ją woń alkoholu. Więc ojciec znów pił. Zamykając drzwi, po omacku próbowała znaleźć włącznik światła, jednak po chwili uderzyła w coś stopą i przeżyła bliskie spotkanie z podłogą. Odgłos tłuczonego szkła odbił się echem od pustych ścian mieszkania na co Gildarts nagle się wzdrygnął. Obolała dziewczyna, miotając wiązanką przekleństw, wstała na równe nogi i uniosła jeszcze całą, pustą butelkę po whiskey do góry.
- Znów to samo, co? Szepnęła sama do siebie, kołysząc butelką, po czym zdjęła z siebie przemoczone ubrania i weszła do swojego pokoju po suchą odzież i ręcznik.
...
Siedział sam w salonie z tysiącem niepoukładanych myśli. Więc Cana wróciła? Pewnie znów mu się oberwie za bezsensowne upijanie, ale w tamtym momencie wszystko było mu obojętne. Upił łyka trunku i poczochrał swoje nieco opadające na twarz, pomarańczowe włosy. Po chwili jęknął żałośnie. Dlaczego to robił? Dlaczego pił? Z żalu? Goryczy? A może już wpadł w sidła nałogu? Nie miał pojęcia. Chciał po prostu zapomnieć, co wydawało się praktycznie niemożliwym. Spojrzał na złotą ramę, stojącą spokojnie na stoliku obok. Na zdjęciu była kasztanowo włosa kobieta o czarnych jak heban oczach i łagodnych rysach twarzy. Jego ukochana, jego najdroższa. Wyglądała jakby swoim radosnym spojrzeniem, chciała odwieść go od alkoholizmu. Ze szczerym, pięknym uśmiechem wystawiała przed siebie ramiona, jak gdyby chciała go przytulić. Znów chciał poczuć ciepło jej ciała, zadrżeć pod wpływem jej dotyku, wdychać jej cudowny zapach, czuć jej smak. Ujął ramkę w dłonie i mimowolnie smutno się uśmiechnął. Wpatrywał się intensywnie w zdjęcie kobiety, jakby chciał tym wywołać kolejną dawkę bólu w swoim sercu.
...
Weszła do salonu. I od razu rzucił jej się w oczy panujący tam bałagan. Po podłodze wszędzie walały się butelki po alkoholu, gacie, płyty, skarpety, kartony, pudła po pizzy i sterty brudnych ubrań. Nie chciała nawet wchodzić głębiej do pomieszczenia, gdyż smród otaczający je odrzucał ją już przy wejściu. Oparła się o framugę drzwi i skrzyżowała ręce na piersiach, przenosząc swoje karcące spojrzenie na ojca. Siedział skulony, całkiem bez życia. Nawet nie zwrócił uwagi na to, iż Alberona stoi tuż obok. Westchnęła.
- Znów się upijasz? Nie sądzisz, że to ciągłe chlanie jest bez sensu? Minęło już trzynaście lat.
- To bez znaczenia, ile czasu minie. Tęsknota zawsze pozostanie. Zrozumiesz, jak sama kogoś pokochasz - mruknął niedbale, wlewając sobie do ust kolejne tanie wino.
- Gildarts, weź się za siebie. Nie widzisz, że masz tu istny burdel na kółkach? Cicho westchnęła, widząc, że jej narzekania nic nie dają - Byłeś dzisiaj w biurze? Słyszałam, że szykuje się większa akcja.
- Nie byłem. Nie miałem siły.
- To weź chociaż sprzątnij. O mało co, te twoje butelki nie zabiły mnie przy wejściu Dziewczyna poprawiła włosy opadające jej na czoło i przymrużyła nieco oczy. - I weź w końcu przestań tak żłopać tego winiacza. Dobrze wiesz, że już same kilka dni bez alkoholu są dla mnie problemem, a co dopiero, kiedy pijak siedzi w domu, grzeje dupę na fotelu i cały Boży dzień chleje.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że zapisałaś się na odwyk. Zaśmiał się pod nosem, wciąż głaskając kciukiem zdjęcie ukochanej - Największa pijaczka w całej agencji... kto by pomyślał.
- Zamknij się. Nie mam zamiaru skończyć jak ty, Gildarts. Powinieneś też się tam zapisać Warknęła, zrezygnowana zmierzając w kierunku swojego pokoju.
- Dlaczego nie mówisz do mnie ''tato''?
- Nie mam zamiaru ani ochoty. Nigdy tak się do Ciebie nie odezwę, nie zasługujesz na to, po tym co zrobiłeś i mnie i mamie. Syknęła, wchodząc do drugiego pomieszczenia.
Ostatnim co usłyszał, był tylko odgłos trzaśniętych drzwi i jak ściany zadrżały, pod wpływem siły z jaką dziewczyna je zamknęła. Dopił wino a pustą butelkę rzucił gdzieś w kąt, która rozbiła się na miliardy małych kawałeczków. Ściskając w dłoni swoje pomarańczowe włosy aż załkał cicho, pochylił się ku podłodze, jak gdyby ukłonił się swojej własnej, żałosnej głupocie. Szukał po omacku kolejnego wina, aż w końcu znalazł ostatnie jakie miał w zapasie, a po jego policzkach, popłynęły dwie szare, samotne łzy.
Siedział sam w salonie z tysiącem niepoukładanych myśli. Więc Cana wróciła? Pewnie znów mu się oberwie za bezsensowne upijanie, ale w tamtym momencie wszystko było mu obojętne. Upił łyka trunku i poczochrał swoje nieco opadające na twarz, pomarańczowe włosy. Po chwili jęknął żałośnie. Dlaczego to robił? Dlaczego pił? Z żalu? Goryczy? A może już wpadł w sidła nałogu? Nie miał pojęcia. Chciał po prostu zapomnieć, co wydawało się praktycznie niemożliwym. Spojrzał na złotą ramę, stojącą spokojnie na stoliku obok. Na zdjęciu była kasztanowo włosa kobieta o czarnych jak heban oczach i łagodnych rysach twarzy. Jego ukochana, jego najdroższa. Wyglądała jakby swoim radosnym spojrzeniem, chciała odwieść go od alkoholizmu. Ze szczerym, pięknym uśmiechem wystawiała przed siebie ramiona, jak gdyby chciała go przytulić. Znów chciał poczuć ciepło jej ciała, zadrżeć pod wpływem jej dotyku, wdychać jej cudowny zapach, czuć jej smak. Ujął ramkę w dłonie i mimowolnie smutno się uśmiechnął. Wpatrywał się intensywnie w zdjęcie kobiety, jakby chciał tym wywołać kolejną dawkę bólu w swoim sercu.
...
Weszła do salonu. I od razu rzucił jej się w oczy panujący tam bałagan. Po podłodze wszędzie walały się butelki po alkoholu, gacie, płyty, skarpety, kartony, pudła po pizzy i sterty brudnych ubrań. Nie chciała nawet wchodzić głębiej do pomieszczenia, gdyż smród otaczający je odrzucał ją już przy wejściu. Oparła się o framugę drzwi i skrzyżowała ręce na piersiach, przenosząc swoje karcące spojrzenie na ojca. Siedział skulony, całkiem bez życia. Nawet nie zwrócił uwagi na to, iż Alberona stoi tuż obok. Westchnęła.
- Znów się upijasz? Nie sądzisz, że to ciągłe chlanie jest bez sensu? Minęło już trzynaście lat.
- To bez znaczenia, ile czasu minie. Tęsknota zawsze pozostanie. Zrozumiesz, jak sama kogoś pokochasz - mruknął niedbale, wlewając sobie do ust kolejne tanie wino.
- Gildarts, weź się za siebie. Nie widzisz, że masz tu istny burdel na kółkach? Cicho westchnęła, widząc, że jej narzekania nic nie dają - Byłeś dzisiaj w biurze? Słyszałam, że szykuje się większa akcja.
- Nie byłem. Nie miałem siły.
- To weź chociaż sprzątnij. O mało co, te twoje butelki nie zabiły mnie przy wejściu Dziewczyna poprawiła włosy opadające jej na czoło i przymrużyła nieco oczy. - I weź w końcu przestań tak żłopać tego winiacza. Dobrze wiesz, że już same kilka dni bez alkoholu są dla mnie problemem, a co dopiero, kiedy pijak siedzi w domu, grzeje dupę na fotelu i cały Boży dzień chleje.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że zapisałaś się na odwyk. Zaśmiał się pod nosem, wciąż głaskając kciukiem zdjęcie ukochanej - Największa pijaczka w całej agencji... kto by pomyślał.
- Zamknij się. Nie mam zamiaru skończyć jak ty, Gildarts. Powinieneś też się tam zapisać Warknęła, zrezygnowana zmierzając w kierunku swojego pokoju.
- Dlaczego nie mówisz do mnie ''tato''?
- Nie mam zamiaru ani ochoty. Nigdy tak się do Ciebie nie odezwę, nie zasługujesz na to, po tym co zrobiłeś i mnie i mamie. Syknęła, wchodząc do drugiego pomieszczenia.
Ostatnim co usłyszał, był tylko odgłos trzaśniętych drzwi i jak ściany zadrżały, pod wpływem siły z jaką dziewczyna je zamknęła. Dopił wino a pustą butelkę rzucił gdzieś w kąt, która rozbiła się na miliardy małych kawałeczków. Ściskając w dłoni swoje pomarańczowe włosy aż załkał cicho, pochylił się ku podłodze, jak gdyby ukłonił się swojej własnej, żałosnej głupocie. Szukał po omacku kolejnego wina, aż w końcu znalazł ostatnie jakie miał w zapasie, a po jego policzkach, popłynęły dwie szare, samotne łzy.
22.30, przedmieścia Magnolii
Nastał wieczór. Wszystkie lampy naraz rozbłysły, oświetlając pochłoniętą mrokiem Magnolię. Pomimo, iż wokół panował już grudzień, śnieg ani myślał zasypać szare ulice białym puchem. Na przedmieściach miasta w okolicach starej, opuszczonej fabryki rozbrzmiały odgłosy kroków. Spokojne, równomierne. Starszy, na oko czterdziestoparoletni mężczyzna z masywną, jasną brodą oraz tego samego koloru włosami, gustownie związanymi w długi warkocz, kroczył przed siebie a jego czarny płaszcz zafurkotał pod wpływem szalejącego w środku wietrzyska. Uszanka* ciągle opadała mu na krzaczaste, charakterystyczne brwi i niemalże na pozbawione źrenic oczy, co w połączeniu z ostrymi rysami twarzy nadawało mu wręcz przerażający wygląd. Zaraz za nim zmierzało dwoje młodych, dobrze zbudowanych mężczyzn w czarnych płaszczach oraz ciemnych kapelusz, na wybrzuszeniach związanych czerwoną tasiemką. Nie spieszyli się. Przewodnik grupy wyciągnął ze srebrnego pudełka silnie bijące nikotyną cygaro, po czym przyłożył do ust i odpalił od jasnego ognia ozdabianej zapalniczki. Półmrok panujący w ciemnych, zakurzonych korytarzach starej fabryki skutecznie utrudniał im widoczność, jednak światło księżyca wpadające tam przed powybijane okiennice wspomagało im wędrówkę. Co chwila stawali na różnej wielkości odłamki szkła, które pod wpływem siły mafiozów pękały z głuchym brzęknięciem. Tony gruzu, bród, smród, co za nora... Do tego silny przeciąg, którzy przerażająco odbijał się od zdrapanych ścian budynku. Przywykli do takich warunków. Nie jedno widzieli, nie jedno przeżyli. Mieli jednak ważny cel, do którego musieli dotrzeć za wszelką cenę. Spotkanie od którego zależały rodzinne finanse mafii. W końcu wpływy i władza wykształtowały im opinię najgroźniejszego gangu w regionie. Nie mogli zaprzepaścić tego, co zapoczątkowali ich poprzednicy. Gra honoru i dumy.
- Donie Jiemma, jak ma wyglądać to spotkanie? Zapytał blondyn, poprawiając szerokie rondo swojego kapelusza. Przez pierwszą chwilę opowiedziała mu cisza. Później jednak poczuł na sobie chłodne spojrzenie szefa, przez co poczuł nieprzyjemne mrowienie na plecach. Usłyszał ciche westchnięcie.
- Sting, młody żeś to i głupi. Zadajesz zbędne pytania, na wszystko przyjdzie czas. Odparł po rusku, wypuszczając z ust szarawy dym. Pomimo obcego języka, zrozumiał bez problemu.
- Po prostu jestem ciekaw. Powiedział ze stoickim spokojem. W tej samej chwili poczuł czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Spojrzał w bok, gdzie czekał go ostry wzrok towarzysza, który kiwał przecząco głową w geście ''Odpuść''. Westchnął jedynie i zrezygnował z dalszych pytań. Nie to nie. Czarnowłosy włożył dłonie do kieszeni płaszcza i zanurzył się we własnych myślach. Oczywistym było, że szef nie wdrąży ich w swoje plany. Po zdradzie jednego z najbardziej zaufanych członków mafijnej rodziny, Don bacznie przyglądał się innym. To naturalne, że teraz mieli robić tylko za jego obstawę. W końcu dotarli do wielkiej, wysmaganej biegiem czasu hali produkcyjnej. Była w potwornym stanie. Na dziurawej, drewnianej podłodze walały się szczątki gruzów, pożółkłych listów oraz innych przedmiotów, które prawdopodobnie przed zgłoszeniem swojej upadłości firma produkowała. Kurz nieprzyjemnie drażnił ich nozdrza. O ile wcześniej roztocza nie dawały im się tak straszliwie we znaki, o tyle teraz utrudniały im oddychanie. Dwójka podrzędnych mafiozów zasłoniła twarze dłońmi, na których znajdowały się skórzane rękawice, natomiast najważniejszy człowiek w ich gangu wydawał się być odporny na drażniące powietrze. W panujących tam ciemnościach, zdołali dostrzec rozmazane kontury postaci, kroczących powoli w ich stronę. Z upływem czasu, sylwetki obcych zaczęły się wyostrzać aż w końcu mogli dokładnie ujrzeć trójkę barczystych mężczyzn o wzroście liczącym sobie dwa dobre metry oraz szczupłą kobietę w okularach, która wolno paliła żarzącego się papierosa. Nastała długa i głucha cisza. Obie strony taksowały się wzrokiem w milczeniu. W końcu fioletowowłosy wystąpił kilka kroków naprzód i ukłonił się nisko przywódcy Sabertooth.
- Drogi Jiemmo, mój przyjacielu, witamy Cię po tak długim okresie czasu. Co jest celem naszego dzisiejszego spotkania? Spytał z wręcz aż nazbyt przyjemną tonacją. Jiemma nie dał się te gierki. Zbyt długo siedział w tych interesach.
- Wyłącznie interesy. Sprostował krótko z ruskim akcentem, kalecząc nieco japoński.
- Rozumiem. Co więc zatem?
- Interesuje mnie dystrybucja na dużą skalę. Ofuknął się - Chodzi o przemyt pokaźnych ilości kokainy i amfetaminy do Ameryki.
Bora zamyślił się.
- Co racja to racja. Ale mój przyjacielu, masz władzę, wpływy i pieniądze, czemu sam tego nie załatwisz? Popatrzył znacząco na kamienną twarz mafiozy. Kierowała nim czysta ciekawość, w końcu to boss najbardziej wpływowej mafii w mieście. Już miał odpuścić, jednak zauważył, że blondyn otwiera usta by coś powiedzieć.
- Wróżki siedzą nam na ogonie, akcja na taką skalę naraziłaby nas na duże niebezpieczeństwo. Oznajmił nieco przygaszony i miał zamiar jeszcze wyjaśnić kilka spraw lecz jego zapał zgasił siarczysty policzek, wymierzony przed samego Jiemmę. Z twarzą zwróconą ku boku, chwycił się za piekące miejsce i pokornie spuścił wzrok.
- Ucisz się, chłopcze. Warknął rozjuszony, po czym odwrócił się w stronę uśmiechniętego obleśnie Bory i popatrzył na niego nieznacznie - To jak będzie?
- Załatwię wszystko. Ale szczegóły omówmy w mojej siedzibie, to nie miejsce na tego typu rozmowy.
Ledwo to powiedział, a nagle po całej hali rozniósł się potężny huk, po czym zaraz za nim rozbłysły rażące światła. Wszystko trwało dosłownie chwilę. Mafiozi usłyszeli donośne, ciężkie odgłosy kroków i już wiedzieli. Wróżki. Cholera, przez cały czas miały ich na celowniku a oni nic nie zauważyli... a przecież wszystko sprawdzali przed spotkaniem! Rogue błyskawicznie wyjął broń z kabury i gwałtownie ją odbezpieczył, czemu towarzyszyło charakterystyczne kliknięcie. Razem z niezwykle rozkojarzonym blondwłosym towarzyszem zabezpieczali tyły swojego szefa, kiedy raptownie zaczął wymykać się wyjściem ewakuacyjnym.
- Kurwa, te pieprzona psiarnia znowu wchodzi nam w drogę! Warknął Sting, zgrabnie omijając wymierzony w jego stronę pocisk, który trafił w zardzewiałą rurę z wodą. Uciekali. Uciekali jak szczeniaki z podkulonymi ogonkami a przecież byli dumnymi gangsterami! Trzęśli całymi dzielnicami, wzbudzali strach, podziw i szacunek! A teraz co? Muszą wiać przed glinami, jakimiś obskurnymi przejściami. Jeżeli nas złapią, to będzie koniec, mruknął w myślach blondyn. Nie! Nie mógł tak myśleć! Nagle u wyjścia, dostrzegli drobną, blondwłosą kobietę, towarzyszkę Bory. Jesteśmy uratowani, odetchnęli z ulgą młodzi mafiozi. Jednak ku ich zdziwieniu, blondynka wymierzyła broń w ich stronę z chytrym uśmieszkiem.
- Co jest?! Ryknął czarnowłosy, nie za bardzo orientując się w sytuacji - W kogo ty celujesz?! Wróżki siedzą nam na ogonie!
- Gra skończona, moi panowie - gdy we smukłe palce chwyciła złote kosmyki włosów i jak gdyby nigdy nic, zdjęła je z głowy a na ich miejsce wylała się burza zielonych loków, trójka mężczyzn aż zaniemówiła z wrażenia. W co ona, do cholery, pogrywała?! Zdradziła ich?!
- Ty suko... Wywarczał Jiemma - Jesteś wtyką gliniarzy.
- Bisca Connel, sierżant policji w Magnolii, zostajecie zatrzymani pod zarzutem przemycania i handlowania narkotykami, ściąganiem haraczy, korupcji i hazardu a reszty dowiecie się na komendzie.
- I niby ty sama, masz dać nam radę? Prychnął blondyn - Lepiej daj spokój i przepuść nas, jeśli Ci życie miłe.
- Ręce do góry i rzucić broń na podłogę. Odparła sucho, wymierzając lufą prosto w głowę szefa mafii - Powoli na ziemię. Bez numerów. Młodzi capo mieli właśnie nacisnąć spust pistoletów, jednak szybko zaliczyli bliskie spotkanie z chłodną, brudną podłogą fabryki. Koniec. Złapali ich. Mają w garści Dona. Obezwładnili. Blondyn szybko analizował sytuację i otoczenie. Zakurzone kartony, porozrzucane papiery i... stary szyb wentylacyjny jakieś trzy - cztery metry nad ich głowami. Jeśli dobrze wyceluje i trafi... Nie mam nic do stracenia, zdeterminował się. Kiedy poczuł, chłodną stal, zaciskającą się na jego prawym nadgarstku, panicznie wyrwał wolną rękę spod uścisku policjanta i zacisnął palce na czarnym Colcie 1911. Miał jedną szansę. Uniósł broń do góry. Nacisnął spust i przymróżył oczy. Nagle usłyszał huk a widoczność zasłoniła mu chmura kurzu i walące się wszędzie odłamki zardzewiałego metalu.
- Puszczaj, psie! Korzystając z okazji, wyrwał się funkcjonariuszowi i strzelał kolejno w policjantów, przytrzymujących jego kompanów. Oczyszczał im drogę, kiedy uciekali i zgrabnie omijali przywalonych ciężkim szybem stróżów prawa. Gdy wyszli na zewnątrz, od razu uderzyła w nich szarość okolicy. Nadal gdzieś w oddali mogli dostrzec blask syren policyjnych a chłodny deszcz moczył ich ubrania. Czym prędzej podbiegli do czarnego BMW i pierwszy wsiadł szef, później Rogue a na końcu miał wsiadać Sting, jednak gdy usłyszał strzał i poczuł intensywne rwanie w łydce, opadł głucho na mokrą ziemię.
- Sting, cholera! Wstawaj! Ryknął czarnowłosy - Nie mamy czasu!
Próbował wstać, jednak po chwili ponownie upadł.
- Nie dam rady wstać, rana za bardzo krwawi. Wyjęczał, rękoma próbując zatamować krwotok.
- Nie rób sobie ze mnie jaj, kurwa!
- Jedź!
- Sting, do cholery!
- Zostaw go tu. Mruknął niedbale Jiemma, odpalając grube cygaro. Zaciągnął się. - Jest zbyt słaby, tacy nie są potrzebni w moich szeregach.
Nie dowierzał w to, co przed chwilą usłyszał. Że musi zostawić Stinga... bo jest słaby? Ranny? Przecież to niedorzeczne! Spojrzał na szefa nieobecnym wzrokiem. Czy to tym chciał się stać w dzieciństwie? Bezuczuciowym dupkiem, dbającym jedynie o własne interesy?! I to miał być Don rodziny?! Nagle jednak usłyszał, jak pociski kolejno wdzierają się do wnętrza samochodu, tłucząc wszystkie szyby. Zobaczył, jak stado uzbrojonych po zęby gliniarzy biegnie w ich stronę, wymierzając lufami prosto w ich głowy. Przełknął ślinę w gardle, po czym odpalił silnik i nacisnął pedał gazu. Wiedział, że będzie tego żałować.
- Szefie, co teraz?! Zdezorientowani policjanci wpatrywali się w odjeżdżające czarne BMW, przez ramię siwowłosego.
- Co się głupio pytacie?! Ruszać dupy w troki i za nimi! Wydarł się, wyjmując z kieszeni kamizelki butelkę whiskey a jego podopieczni w międzyczasie powsiadali do srebrnych Audi.
- A co z tym tutaj? Zapytała dźwięcznie Bisca, która jako jedyna towarzyszyła komendantowi - Skuć gnoja i na komisariat?
- Tak. Potaknął, upijając whiskey. Nawet nie miał pojęcia, jak bardzo drażnił ją tym napojem - Ale nie róbcie mu krzywdy. Jest ważnym świadkiem, jeśli nie ma zamiaru posiedzieć w pierdlu piętnastu lat, wszystko nam wyśpiewa.
Ledwo to powiedział, a dziewczyna wykręciła mafiozowi ręce do tyłu i skuła jego nadgarstki metalowymi kajdankami.
- Ty suko, wiesz kim ja jestem?!
- Tak tak, powiesz to sędziemu Brutalnie szarpnęła go do góry - Pójdziesz grzecznie z nami.
Oczywiście, nie sądziła, że pójdzie gładko. Blondyn wyrywał się, szarpał, wrzeszczał jednak nie miał szans z wyszkoloną policjantką, która szybko go obezwładniła. Złapała go za kark i zmusiła by się pochylił, po czym w takiej pozycji zaprowadziła go na tylne siedzenie radiowozu.
- Pożałujecie tego, Wróżki, jeszcze zobaczycie! Pożałujecie! Ostatni raz krzyknął, zdzierając gardło w stronę dowódcy akcji. Makarov stał chwilę w zamyśleniu. Musiał dopaść tego przebiegłego sukinsyna. Nawet za cenę życia. Dopił resztki bursztynowego napoju, po czym wyrzucił pustą butelkę gdzieś za siebie.
- Jiemma, następnym razem osobiście wsadzę Cię za kratki...
Piątek, 11.25
Jego powieki delikatnie zadrżały, kiedy światło słoneczne wdarło się do salonu. W końcu odgoniony jasnymi promieniami podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł twarz dłońmi. Wyraźnie czuł kilkudniowy zarost, jednak był zbyt leniwy, by cokolwiek z tym faktem zrobić. Rozejrzał się niewyraźnie po pokoju. Wszędzie gdzieś leżały puste butelki po wódce, porozrzucane płyty, pudełka po pizzy, brudne skarpetki... Westchnął. Nic nie pamiętał. Na raz poczuł straszną suchotę w gardle i ostre dudnienie w czaszce. Sięgnął po najbliższy kieliszek i wlał całą jego zawartość do ust. Splunął.
- Co to, kuźwa, jest?! Ofuknął się i odstawił szklane naczynie na stolik. Podrpał się w tył głowy i westchnął - Kurde, muszę posprzątać ten bajzel bo jak Cana wróci to mnie zabije.
Zabrał się za zbieranie brudnych ubrań z podłogi, jednak jego uszu zaraz doszedł dźwięk ulubionej piosenki Elvis'ea Presley'a. Zagubił się pośród sterty brudnych skarpet a po chwili wygrzebał się z niej wraz z telefonem komórkowym przy uchu.
- Clive, słucham. Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Szybko zorientował się, że trzyma komórkę nie tą stroną, po czym po chwili odwrócił przedmiot i odebrał - Czego?!
- Gildarts, tu Makarov. Wzdrygnął się na dźwięk głosu szefa - Mam sprawę do Ciebie.
- No wiesz, szefunciu... Miał mu powiedzieć, że ma takiego kaca, iż nie jest w stanie porządnie ustać?!
- Za pięć minut w biurze.
- Nie zdążę, cholera! Zaprotestował, jednak usłyszawszy podenerwowany ton starca aż przeszły go dreszcze.
- Panie komendancie no...
- Bez dyskusji.
Centralne Biuro Śledcze, 11.30
Nie miał pojęcia, ile siedział już w tym zakichanym pokoju. Całe pomieszczenie spowijała ciemność, a jedyne źródło światła stanowiła lampka na biurku, której oświetlenie padało wprost na jego twarz. Chciał poruszyć dłońmi, jednak metalowe kajdanki zaciśnięte na jego sinych nadgarstkach skutecznie mu to uniemożliwiały. Zaraz rozpieprzy tę żarówę, mógłby dać słowo.
- Ile mam tu jeszcze kwitnąć, do cholery?! Ryknął, waląc pięśćmi w drewniany blat.
- I czego tak się drzesz? Usłyszał ciche kliknięcie zamka w drzwiach, po czym do pokoju wszedł różowowłosy mężczyzna z grubą teczką akt w dłoni. Usiadł na przeciwko blondyna, taksując go spojrzeniem ciemno-zielonych tęczówek.
- N-Natsu?! Nie dowierzał. Co on tutaj robił?
- Dla Ciebie, pan Dragneel, zasrańcu. Odpowiedział, starając się zachować powagę.
- Jak to możliwe, że trzymasz z glinami?!
- Nie rozumiem, o co Ci chodzi. Skrzyżował ramiona na piersiach - I lepiej zacznij sypać, Eucliffe. Nie wiem czy wiesz, ale możesz sobie trochę posiedzieć w pierdlu.
- Co ty pieprzysz?! Natsu, to ja, Sting, nie poznajesz mnie?!
Skierował lampę wprost na jego oczy, na co ten szybko je przymróżył i starał się jakoś zasłonić, przed oślepiającym światłem.
- To jak, wyśpiewasz wszystko po dobroci czy mam sam to z Ciebie wyciągnąć?
- Nie gadam z psami. Warknął, puszczając sobie wiązankę przekleństw pod nosem.
- Co my tu mamy... Mruknął, przeglądając jego dość spore akta - Już za młodu rozboje, kradzieże, włamania... a teraz udziały w mafii. Wiesz ile za to Ci grozi? Jeżeli podasz nam nazwiska wszystkich należących do Sabertooth, sędzia weźmie to pod uwagę i potraktuje Cię łagodnie.
- Mam sprzedać rodzinę? Pieprz się, ty i cały ten twój śmieszny komisariat. Pocałujcie mnie w dupę, tyle powiem.
Dragneel zmierzył go surowym wzrokiem, jednak nic nie odpowiedział.
- Skoro tak... Z impetem rzucił papiery na stół, po czym zacisnął pięść na jego koszuli i przyciągnął twarz podejrzanego do swojej tak, by mogli sobie spojrzeć nawzajem w oczy - Posłuchaj, gnoju. Mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z Tobą, więc zacznij sypać albo zrobi się nieprzyjemnie.
Blondyn prychnął jedynie.
- Nadal uważasz ich za rodzinę, nawet jeśli zostawili Cię rannego na naszą pastwę?!
- Nie jestem konfidentem. A oni po mnie przyjdą i pożałujecie, że z nami zadarliście.
- Jak chcesz. Rzucił nim o krzesło i zaczął krążyć wokół pokoju z dłońmi schowanymi w kieszeniach - Posiedzimy sobie tu trochę.
- Mamy problem. Powiedział sucho Makarov, kiedy tylko usłyszał jak Clive wchodzi do gabinetu - Zamknij drzwi i usiądź.
- Szefie, przepraszam za wczoraj ale... Zauważył, jak Dreyar wpatrzony w przesłonięte żaluzjami okno machnął jedynie niedbale dłonią.
- Nieważne, teraz mamy na głowie poważniejsze sprawy. Wyjął z szuflady przy biurku zgięty w pół plik papierków - Od teraz, musimy baczniej przyglądać się naszym współpracownikom.
Wziął do ręki plik od komendanta i powoli zaczął przeglądać zawartość. Po chwili jego uwagę przykuła pewna kolorowa strona, na co przejechał sobie dłonią po twarzy.
- O cholera...
----------------------------------------------------------------
Ostatnio stwierdziłam, że czas najwyższy wziąć się za siebie i zacząć w końcu coś pisać - i właśnie tym sposobem powstał 1 rozdział! :D
Z prologu może nie wiele informacji wynika, ale nie bójcie się, z czasem akcja się rozkręci i wszystko stanie się jasne (a przynajmniej takiej myśli jestem :P).
Opowiadanie może niektórych z was zaskoczyć, a to nowymi postaciami czy niecodziennymi sytuacjami.
Zapewniam, że szykuję dla was tutaj wiele niespodzianek, więc chyba będzie co czytać ^.^
Tylko ciekawi mnie to, czy Fairy Tail w takim stylu wam się spodoba...